Partnerzy

Wyszukiwarka

Biznes
Szkiełko i oko już nie wystarcza

Z Adamem Rozwadowskim, Prezesem Zarządu Centrum Medycznego ENEL-MED rozmawia Robert Purzycki. Jak doszło do założenia firmy? Jak to się stało, że centrum medyczne stworzył inżynier? Dokładnie rzec ujmując inżynier – elektryk. Zaczynałem nawet w – nazwijmy to – swojej branży. Założyłem w 1984 r firmę zajmującą się projektowaniem urządzeń dla sieci energetycznej. Jednak pod koniec […]

Redakcja
2018-01-01
7 minut czytania

Z Adamem Rozwadowskim, Prezesem Zarządu Centrum
Medycznego ENEL-MED rozmawia Robert Purzycki.

Jak doszło do założenia firmy? Jak to się stało, że centrum medyczne stworzył inżynier?

Dokładnie rzec ujmując inżynier – elektryk. Zaczynałem nawet w – nazwijmy to – swojej branży. Założyłem w 1984 r firmę zajmującą się projektowaniem urządzeń dla sieci energetycznej. Jednak pod koniec lat 80 – tych zacząłem poszukiwać gałęzi bardziej przyszłościowej, zapewniającej większą stabilność biznesową, a także wywołującej we mnie jakichś żywsze zainteresowanie, pasję. Czymś takim okazała się działalność w obszarze służby zdrowia, która połączyła moje zainteresowanie najnowocześniejszymi technologami wykorzystywanymi w procedurach medycznych z pewnym zacięciem, nazwałbym to, społecznym. Początkowo nastawialiśmy się na świadczenie usług stomatologicznych, już wtedy wyraźnie idących w stronę prywatyzacji. Po zapewnieniu sobie miejsca na rozpoczęcie działalności (parcela wydzierżawiona od miasta) w 1993 r. ruszyliśmy z naszą kliniką, która odniosła taki sukces rynkowy, że wkrótce rozszerzyliśmy profil jej działania na serwis ogólnomedyczny.

Mówiąc o swojej firmie używa Pan na zmianę zaimków: „ja” lub „my”. Domyślam się, że chodzi o pańskich partnerów w biznesie, którymi w przypadku ENEL-MED-u, jest z tego co wiem, rodzina. Co w przypadku ENEL- MEDU oznacza określenie – firma rodzinna?

Do czerwca 2011 r. 100 procent udziałów w ENEL-MED było własnością rodziny Rozwadowskich. Od wejścia naszej firmy na giełdę nasze udziały – to znaczy moje, żony oraz synów – spadły co prawda do 70 proc., dla nas to nadal przede wszystkim nasza firma. Nasz – jako rodziny – udział w pracach ENEL-MED-u, to również zarządzanie firmą. Moja osobista rola, jako Prezesa Zarządu zyskuje wsparcie żony Anny, która jest przewodniczącą Rady Nadzorczej, oraz dwóch synów: Jacka, pełniącego funkcję wiceprezesa, oraz Bartosza, który kieruje Działem Inwestycji i Eksploatacji. Niezależnie jednak od formalnych udziałów i sprawowanych funkcji, myślę, że w podobny sposób myśli o ENEL-MED również 1900 osób u nas zatrudnionych.

Czy ochrona zdrowia to dobry interes? Czy to w ogóle poprawnie sformułowane pytanie? Czy opieka zdrowotna może być – zwłaszcza w społecznej świadomości Polaków – po prostu biznesem?

Żeby poprawnie odnieść się do tak postawionego zagadnienia, trzeba je najpierw usystematyzować. Pojęcie ochrony zdrowia obejmuje z grubsza 3 kategorie: podstawową opiekę zdrowotną, opiekę ambulatoryjną i szpitalną, przy czym dwie pierwsze są już w znacznym stopniu sprywatyzowane. Pozostaje natomiast sporo szpitali, które zarządzane są przeważnie przez państwo lub samorządy. Placówki te są permanentnie w tarapatach finansowych, muszą się zadłużać, żeby funkcjonować. Nowa ustawa obliguje zadłużone szpitale do przekształcania się w spółki prawa handlowego, chociaż wciąż większość z nich należy do państwa. Odpowiadając na pytanie: nie ma sprzeczności między rentownością i rachunkiem ekonomicznym, jakim kieruje się placówka zdrowotna, a społeczną misją ochrony zdrowia. To sztuczna opozycja – usługi w prywatnych przychodniach i szpitalach są też zakontraktowane w NFZ, a ich dobra kondycja finansowa wymuszona działaniem w warunkach rynkowych tylko sprzyja jakości tych usług.

Co zdecydowało o wejściu firmy na giełdę? Jak ocenia Pan skutki tej decyzji?

Przez 18 lat rozwijaliśmy się w sposób organiczny, niemal cały zysk przeznaczając na rozwój. Konieczne było też pozyskiwanie kredytów, a to wiązało się z koniecznością organizowania zabezpieczeń finansowych zgodnie z wymogami procedury bankowej. Zdarzało się, że przytrafiała się nam w związku z tym finansowa zadyszka i przerwy w płynności finansowej, co w oczywisty sposób hamowało nasz rozwój. Dlatego postanowiliśmy pozyskać środki poprzez emisję akcji, dzięki czemu naszą firmę wzmocniło dodatkowe 35 milionów złotych na dalsze inwestycje.

Wspominał Pan o „zacięciu społecznym”, mając – jak przypuszczam – na myśli filozofię opieki zdrowotnej czy modelu właściwego postępowania dla każdego człowieka, który chce być zdrowym. Modelu, który Pan osobiście lansuje. Jak więc pańskim zdaniem należy dbać o zdrowie?

W skrócie chodzi o profilaktykę, która przyjmuje postać regularnej, całościowej diagnostyki pacjenta. Mówiąc w przenośni, o taki rodzaj całościowego przeglądu, który każdy powinien przeprowadzić co jakiś czas i przyzwyczaić się, że do lekarza nie chodzi się dopiero, kiedy zaczyna coś dolegać. Nasz program „24 godziny dla zdrowia” obejmuje cały kompleks badań, podczas których pacjentowi towarzyszy opiekun – pielęgniarka, która jest niejako przewodnikiem po kolejnych gabinetach specjalistycznych i laboratoriach, pomagając wszędzie dotrzeć, tłumacząc niejasności, służąc fachową poradą. Produktem finalnym jest pewien – nazwijmy to – obraz całościowy stanu zdrowia pacjenta.

Powszechnie wiadomo, że przykłada Pan dużą wagę do roli rozwijających się, nowoczesnych technologii w medycynie. Jak według Pana wygląda ta „technologiczna” przyszłość w samej służbie zdrowia lub dziedzinach pobocznych?

Technologia w medycynie to jedno z najbardziej fascynujących zagadnień i to z kilku powodów. Z jednej strony, tradycyjne „szkiełko i oko” czyli mniej poetycko mówiąc, stetoskop i skalpel już nie wystarczą. Niesamowicie skomplikowane urządzenia wkraczają zarówno do diagnostyki, jak i do procedur chirurgicznych, a my z żoną, jako inżynierowie bardzo interesujemy się wszystkimi nowinkami. Ten postęp pozwala na rozwiązywanie problemów, wobec których jeszcze do niedawna medycyna była bezradna, ale z drugiej strony ogromnie podraża koszty leczenia, przynajmniej niektórych schorzeń. Ta spirala potrzeb i kosztów to dziś chyba jedno z największych wyzwań, przed którymi stoi współczesna medycyna.

Opowiadał się Pan za swobodnym przepływem pacjentów i usług medycznych w obrębie UE. Czy macie wielu pacjentów spoza Polski? Czy Pańska firma jest atrakcyjna dla obcokrajowców?

Dużo mówi się o turystyce zdrowotnej, ale prawdę mówiąc to wciąż raczej fakt prasowy. Z naszych doświadczeń i obserwacji rynku wynika, że – niestety – do Polski dociera wciąż niewielu obcokrajowców chcących się u nas leczyć. Może pewna, większa liczba to pacjenci gabinetów stomatologicznych na ścianie zachodniej, ale to nie zmienia ogólnego obrazu. Musi jednak jeszcze minąć trochę czasu i zniknąć trochę uprzedzeń, by to się mogło zmienić.

Jak to się stało, że dopiero niedawno firma otworzyła przychodnię w Gdańsku – mieście (i regionie) o sporym potencjale, a dodatkowo z tego co mi wiadomo, mającym dla Pana też pewną wartość sentymentalną?

To prawda, z wielkim sentymentem odnosimy się wraz z żoną do Gdańska, ale co robić – twarde wymogi biznesu. Nasi klienci to w dużej mierze firmy sieciowe wykupujące abonamenty na usługi medyczne i tak się do tej pory składało, że nie posiadały one znaczących przedstawicielstw w Gdańsku. Potrzeby jeśli były, to na tyle małe, że z powodzeniem załatwiali je podwykonawcy, dopiero po zgromadzeniu pewnej określonej ilości pacjentów uzasadnione stało się uruchomienie przychodni w Gdańsku. Stało się to późno, ale tym większe jest nasze zadowolenie, że przynajmniej w ten sposób wróciliśmy do Gdańska, otwierając nowoczesną przychodnię wraz z diagnostyką.

Reklama na portalu expressbiznesu.plReklama na portalu expressbiznesu.pl