Michel Lenglard, znany jaki LENSKY to artysta i malarz. Fakt, że od lat artystycznie łączy Paryż z Trójmiastem, to dopiero szczyt góry jego niezwykłych historii życiowych i bogatego życiorysu. Dziś u nas DRUGA CZĘŚĆ tej artystycznej historii. – Po paryskim „ulicznym okresie” malowania na wzgórzach Monmartre kupiłem sobie malutką galerię w 19 dzielnicy Paryża. W […]
Redakcja
2018-07-16
8 minut czytania
Michel Lenglard, znany jaki LENSKY to artysta i malarz.
Fakt, że od lat artystycznie łączy Paryż z Trójmiastem, to dopiero szczyt góry jego niezwykłych historii życiowych i bogatego życiorysu.
Dziś u nas DRUGA CZĘŚĆ tej artystycznej historii.
– Po paryskim „ulicznym okresie” malowania na wzgórzach Monmartre kupiłem sobie malutką galerię w 19 dzielnicy Paryża.
W końcu był Pan na swoim, duża odpowiedzialność?
-Tak. Wiedziałem, że muszę sam o siebie zadbać, że żaden marszand mi w tym nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. To było pozytywne wyzwanie.
Od razu chwyciło?
-W sumie, tak. Wiedziałam, że żeby „ulica mnie polubiła”, zaakceptowała muszę dać jej się poznać. Dlatego nie izolowałem się w galerii za grubymi, solidnymi drzwiami. Wpadłem na pomysł malowania w witrynie galerii. Można powiedzieć, że po prostu„siedziałem na wystawie” we własnej galerii.
To musiało być zaskakujące dla przechodniów?
-I o to chodziło! W ten sposób mogłem rozmawiać z ludźmi, a oni widzieli jak maluję. Okazało się, że o był marketingowy strzał w dziesiątkę. Chwyciło, posypały się zamówienia.
Całe życie żyje Pan z malarstwa?
– Mam to szczęście, że tak. Robię to, co kocham i mam z tego pieniądze.
Polskie wybrzeże przyjęło Pana z otwartymi ramionami?
– W latach 80 -tych było bardzo duże zapotrzebowanie na sztukę. Do nas – artystów ustawiały się kolejki. Tak było też w Brukseli, do której wyjechałem na kilka lat. Ale ponieważ uczucia zawsze miały duży wpływ na moją artystyczną naturę, w 2001 roku przyjechałem do Polski, a konkretnie do Trójmiasta.
Byłem już znany jako LENSKY, bo moje prawdziwe nazwisko mało kto poprawie wypowiadał.
Moja wystawa towarzyszyła otwarciu Dworu Oliwskiego. Zgromadziło się na nim ponad 400 osób, która zobaczyły moje prace. Mówiąc nieskromnie – spodobały się tak bardzo, że obecny na przyjęciu Marszałek Zarębski poznał mnie z wieloma wpływowymi wówczas ludźmi ze świata polityki, biznesu, lokalnych władz.
Czy fakt, że jest Pan Francuzem, że przyjechał Pan do Trójmiasta z Paryża był przez środowisko pozytywnie przyjęty?
-Trochę byłem dla nich zagadką, ale moje malarstwo spodobało się i zacząłem otrzymywać zamówienia na obrazy od osób prywatnych oraz z różnych instytucji. Dziś współpracuję również z kilkoma trójmiejskimi galeriami. Nigdy jednak nie chciałem obnosić się ze swoją francuszczyzną, dlatego podczas swoich wystaw nie lubię „francuskiej otoczki” pod postacią kuchni z serami, szampanem w roli głównej i francuską muzyką w tle. Chcę być odbierany jak Polak, bo po tylu latach nim właśnie się czuję. Moja mama była Polka i wychowywała mnie w duchu polskości, patriotyzmu, a język polski obok francuskiego był zawsze bliski.
Jak określiłby Pan swoje malarstwo?
-Maluję, bo jestem malarzem i wciąż to lubię. W tym roku kończę 65 lat i nadal mam nienasyconą potrzebę tworzenia. Maluję naturę we wszystkich formach: od pejzażu – także morskiego, do absolutnej doskonałości, jaką jest kobieta. Utrwalam ją w moich brązach. Staram się, żeby moje obrazy miały moc zmieniania czyjegoś nastroju, by podobnie jak muzyka czy dzieło literackie stawały się nieodłączną częścią życia. Jeżeli malowanie wciąż sprawia mi radość, a komuś szczęście, że ma ten obraz na ścianie – to chyba właśnie jest to układ idealny. Zawsze powtarzam, że malarz wciąż jest za młody i zawsze umiera za szybko – tyle ma do pokazania. Tym bardziej, że trudno mi się pogodzić z nieuchronną zmianą pokoleniową. Młodych artystów coraz mniej interesuje malarskie rzemiosło. Dla wielu młodych – zapach farb, terpentyny, pobrudzony strój w pracy przy płótnie, to abstrakcja. Wolą pracę przy wykorzystaniu nowoczesnych środków wyrazu, animacji, grafik komputerowych itp. Nowe techniki w malarstwie wypychają szacunek do sztuki, warsztatu, relacji z drugim człowiekiem. Jak byłem młodszy, to dla mnie także określenie malarza mianem„doskonałego rzemieślnika” – wydawało mi się afrontem. Jednak teraz, z perspektywy 40 letniego doświadczenia, uważam to za wielki komplement. Cóż, chyba czas pogodzić się z faktem, że powoli odchodzi moja generacja malarzy – rzemieślników. Rozumiem, że to naturalna zmiana i niesie także wiele pozytywów, ale jednak… lubię pobrudzić się farbą.
Co jest dla Pana największą wartości w malarstwie?
-Za największy luksus uznaje zdobycie akceptacji dla faktu, że maluję, co chcę i jak chcę. Nawet, gdy robię to na czyjeś zamówienie, to robię to na moich estetycznych zasadach.
Tęskni Pan za Francją?
-Nie, bo w niej bywam. Mam tam jeszcze dobre kontakty z galeriami, ale trzeba pamiętać, że tam jest trochę inny, artystyczny świat. W samym Paryżu jest aktualnie ok. 2500 czynnych malarzy. Tam można z łatwością zginąć w tłumie.
Jak wygląda Pana proces tworzenia obrazu?
– Mam wtedy dużo czasu na rozmyślania. Słucham też muzyki poważnej, ale nie za dużo, bo niestety nie mam podzielności uwagi. Trudno mi malować i robić cokolwiek innego, tym bardziej z kimś rozmawiać. Raczej jestem samotnikiem, którego moich przyjaciół można policzyć na palcach jednej ręki. Jednym z moich wspaniałych kolegów był trójmiejski artysta-rzeźbiarz, nauczyciel Liceum Plastycznego w Orłowie Zbigniew Jóźwik. Jego nagła śmierć nie pozwoliła mu dokończyć rozpoczętego rzeźbiarskiego projektu – 8 głów znanych muzyków m.in. Chopina, Liszta. Gdy dowiedziałem się, że prace są nie dokończone – wziąłem je do swojej pracowni, uzupełniłem i odlałem. W ostatecznym kształcie przekazałem je do Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku. Do dziś stoją tam w foyer podpisane jego nazwiskiem. To taki mój hołd dla wielkiego talentu kolegi.
– To z przyjaciółmi, znajomymi spędza Pan wolny czas pomiędzy malowaniem?
-Zdarza się, ale dużo pracy poświęcam także założonej przeze mnie Fundacji….., która pomaga ludziom w potrzebie.
– Rozumiem, że poprzez fundację wspiera Pan młodych artystów?
-Nie,„karmię głodnych”, bo uważam, że naprawdę zdolny artysta powinien poradzić sobie sam, a jak jest niezdolny, to sugeruję wziąć się za coś innego. Owszem warto pomagać młodym artystom, ale promując ich sztukę, organizując wystawy ich prac, a nie poprzez wręczanie im do ręki czeku, czy fundowanie stypendium., Niestety, ale trzeba się nauczyć świata komercji, reklamy, poznać zasady rządzące rynkiem, a nie tylko być „natchnionym” artystą, który czeka, aż zostanie nagle odkryty i finansowo doceniony. Artysta jak każdy inny zawód podlega naturalnemu procesowi selekcji. Prawo dżungli wygrywa – silniejszy, lepszy, zdolniejszy jest górą, czy tego chcemy, czy nie.
Pana obrazy osiągają nie małe kwoty. A czy zdarza się Panu malować za darmo?
-Tak. Charytatywnie maluję spełniając życzenia rożnych fundacji, stowarzyszeń np.: J. Owsiaka, A. Dymnej, szpitali . Ok. 50% prac rozdaję na cele charytatywne i szczerze mówiąc bardzo mi to odpowiada. Natomiast rzeźbiarsko realizuję zamówienia m.in dla miast, Muzeów, a nawet Kościołów.
Czy gdzieś w Trójmieście można zobaczyć Pana rzeźby?
-Właśnie pracuję nad 18 metrowym pomnikiem ze szkła, który będzie stać przed wejściem budowanego w Wejherowie Muzeum Ofiar Pia śnicy. W planach mam również szklany pomnik Chopina siedzącego przy fortepianie dla Opery Bałtyckiej, a za chwilę rozpoczynam pracę nad dużą rzeźbą dla Gdyni. To będą realistyczne postacie płetwonurków z jednostki wojskowej Formoza, wyłaniających się w pełnym akwalungu z wody w pobliżu Oceanarium na Skwerze Kościuszki.
Lubi Pan rzeźbić realistyczne, postaci w skali 1:1 ? Tu raczej w przeciwieństwie do malarstwa nie ma miejsca na fantazję, wyobraźnie.
-Zgadza się, tu nie poszaleję. Ale lubię co jakiś czas wykonać na zamówienie np.: popiersie znanej postaci, tak żeby oglądający ją nie mieli wątpliwości, kto to jest. Tak właśnie stało się w przypadku rzeźby Papieża Jana Pawła II, którą wykonałem na zamówienie jednego z kościołów. Tak się spodobała, że zrobiłem jeszcze kilka odlewów, z którymi trafiłem do innych obiektów sakralnych.
– Byli zainteresowani?
-To było zabawne, bo gdy podjeżdżając pod kościół powiedziałem proboszczowi, że „mam z sobą w samochodzie papieża” – spotykałem się ze zdziwieniem, ale i życzliwością.
„Niezwykle subtelne, miękkie obrazy Lenskiego są niczym nektar i ambrozja dla wielbicieli malarstwa klasycznego. Delikatność paryskich ulic, przechodniów, krajobrazów Lenskiego rodzi się z jego wielkiej wrażliwości.”- jedna z recenzji prac z katalogu wystawowego artysty.