Wszystko wróciło do normy. Inspektorzy z Unii Europejskiej sprawdzili ubojnie, rolnicy i hodowcy pogodzili się ze stratą rzędu 600 milionów złotych, ludzie za chwilę zapomną o aferze, prokuratura prowadzi śledztwo, a politycy zaostrzą przepisy. Mądry Polak jest zawsze po szkodzie. Straciłem apetyt na steki. Zrazy też odpuszczam. Mimo, że mięso wołowe to bogactwo kreatyny, L-karnityny, […]
Redakcja
2019-02-21
4 minuty czytania
Wszystko wróciło do normy. Inspektorzy z Unii Europejskiej sprawdzili ubojnie, rolnicy i hodowcy pogodzili się ze stratą rzędu 600 milionów złotych, ludzie za chwilę zapomną o aferze, prokuratura prowadzi śledztwo, a politycy zaostrzą przepisy. Mądry Polak jest zawsze po szkodzie.
Straciłem apetyt na steki. Zrazy też odpuszczam. Mimo, że mięso wołowe to bogactwo kreatyny, L-karnityny, witamin B6 i B12 – rozważam wegetarianizm. Wszystko przez telewizję i reportaż „Chore bydło kupię”. Jak człowiek mniej wie, to serce nie boli. Dzięki dziennikarzom, którzy pokazali nocny ubój chorych zwierząt w Kalinowie o polskiej patologii dowiedział się cały świat, a przynajmniej cała Europa. Cena kilograma czerwonego mięsa znad Wisły spadła o 2 złote. Runęła też opinia o polskiej żywności. Wiadomo, że nasza wołowina nie ma jakości Kobe. Nikt rogacizny codziennie nie masuje specjalną rękawicą z Sake przy dźwiękach Mozarta. Polskie mięso konkuruje niezłą jakością i dobrą ceną, średnio niższą o 11% od unijnych zwierząt. Dzięki temu aż 90% polskiej produkcji szło na eksport, co dawało 6mld zł. Przez ubojnię z Kalinowa wszystko się wywróciło. W takim Sztokholmie mamusie dzieci z 80 przedszkoli i szkół na pewno będą Polakom pamiętać, że ich pociechom serwowano obiadki mogące zawierać listeria monocytogenes, clostridium botulinum czy bardziej swojsko brzmiący wąglik. Teoretycznie wszystko wróciło do normy. Inspektorzy z Unii Europejskiej sprawdzili ubojnie, rolnicy i hodowcy pogodzili się ze stratami rzędu 600 mln zł, ludzie za chwilę zapomną o aferze, prokuratura poprowadzi śledztwo, a politycy zaostrzą przepisy. Mądry Polak jest zawsze po szkodzie. Tak było gdy zawalił się dach targów w Katowicach, bo go nie odśnieżyli. Tak było w Koszalinie po pożarze w escape roomie i w wielu innych zdarzeniach. Wcześniej beztrosko liberalizowano przepisy lekarsko-weterynaryjne i podwyższano koszty utylizacji padłych i chorych zwierząt. Wprowadzono możliwość skupu obwoźnego. Wyciszano mięsne afery gdy zakłady w kujawsko – pomorskiem przetwarzały stare mięso szprycując je antybiotykami albo gdy 5 firm do produktów używało soli przemysłowej myśląc, że to spożywcza. Afery wykryto nie w specjalistycznych laboratoriach, tylko dzięki dziennikarzom. Później zresztą były do nich pretensje, że sprawiają kłopot branży i państwu.
W takich sytuacjach dla decydentów dołożenie kilku paragrafów czy urzędniczych pieczątek staje się lekarstwem na całe zło. Tymczasem przepisy już teraz są jasne. Gorzej z ich stosowaniem. Przecież mieszkańcy Kalinowa wiedzieli co się dzieje nocami w ubojni. Próbowali interweniować, ale odbijali się od kolejnych drzwi. Władze gminy nie chciały zadzierać z miejscowym biznesmenem i jego pieniędzmi. Lekarz weterynarii, tłumaczy się niskimi zarobkami. Hodowcy pozbywali się chorych zwierząt i oszczędzali na utylizacji. Policja nie musiała wypełniać papierków i sprawdzać po nocy. Zaufani pracownicy zarabiali więcej i bez podatku. Na szczycie tej drabiny pokarmowej był właściciel ubojni i pośrednicy, którzy zarobili tyle, że teraz stać ich na dobrych adwokatów. Po jednej stronie jest zatem sporo zadowolonych. Po drugiej – pozostaje jakiś anonimowy konsument, który wprawdzie może się rozchorować – ale jak udowodnić, że to po mięsie z Kalinowa?! Cierpieniem zwierząt też się niewielu przejmuje. A zatem gdy wyłączą kamery wcześniej czy później znajdzie się kolejny naśladowca. Niekoniecznie w Polsce. Może nie będą to krowy, ale świnie czy kury. Zamiast „leżaków” mogą cierpieć na BSE czy ptasią grypą. Znajdzie się niedowidzący weterynarz, głuche władze, nieudolny policjant. Kolejny spryciarz ominie nowe przepisy dzięki większym łapówkom. I tak będzie mu się przecież opłacało. Tak jak opłacało się w podobnych mięsnych aferach w ubiegłym roku w Dolnej Saksonii w Niemczech, a wcześniej w Wielkiej Brytanii, Belgii czy Irlandii. Aferach o których dziś już nikt nie chce pamiętać. A nam konsumentom pozostaje wiara, że poza Panem Bogiem i dziennikarzami znajdzie się jednak ktoś kto skutecznie zadba dba o nasze żołądki i zdrowie. Smacznego!