Z Hubertem Włodawcem – współwłaścicielem pracowni jubilerskiej „CHART”, rozmawia Mateusz Marciniak Mój dylemat związany z zaręczynami przestał dotyczyć metaforyki związku. Symbolikę zabiły astronomiczne ceny pierścionków. Wydanie kilkunastu, a nawet kilku tysięcy złotych na pierścionek to nie jest wydatek lekkiej ręki. Zaręczyny uważam za jeden z najważniejszych dni w życiu mężczyzny, a pomoc, doradztwo i projektowanie biżuterii […]
Mój dylemat związany z zaręczynami przestał dotyczyć metaforyki związku. Symbolikę zabiły astronomiczne ceny pierścionków. Wydanie kilkunastu, a nawet kilku tysięcy złotych na pierścionek to nie jest wydatek lekkiej ręki.
Zaręczyny uważam za jeden z najważniejszych dni w życiu mężczyzny, a pomoc, doradztwo i projektowanie biżuterii na tę specjalną okazję to jedna z najprzyjemniejszych prac przy obsłudze klienta. Każdy dysponuje innym budżetem i uważam, że nie należy kogoś odprawiać z kwitkiem tylko dlatego, że jego zasoby są nieco mniejsze. Brylanty też nie są obowiązkowe, w firmie wykonywaliśmy pierścionki zaręczynowe z rubinami, szafirami, tanzanitami, a nawet z meteorytem! Jeżeli klient dysponuje kwotą 2 – 2,5 tysiąca złotych to jest już dla mnie jakieś pole do popisu. Oczywiście dla klienta wymagającego można wykonać pierścionek i za 30 tysięcy złotych. Mogę powiedzieć, że przy odrobinie woli współpracy jestem w stanie zadowolić każdego.
Obawiam się, że tak niskie ceny biżuterii mogą być spowodowane genetycznym uwarunkowaniem Poznaniaków w podejściu do pieniędzy. Działalność marki ogranicza się wyłącznie do regionu?
Nie od dziś krąży legenda o tym jak to Poznaniak z Krakusem wynaleźli drut miedziany, kiedy to kłócili się o grosz rozciągając go i tak jak odległość między tymi miastami, tak i nasz zasięg jest ogólnopolski. W XXI wieku kiedy mamy do dyspozycji telefony w każdym miejscu na ziemi, pocztę elektroniczną i firmy kurierskie – odległość nie jest problemem.
Skoro jesteśmy przy genetyce i wielkopolskim rodowodzie, poproszę, żeby opowiedział pan o początkach pracowni jubilerskiej.
Pracownię założył mój ojciec – Jerzy Włodawiec. Tata od dziecka pasjonował się biżuterią i kamieniami szlachetnym. Jako dwudziestoparolatek, będąc już żonatym i pracując w budownictwie postanowił zająć się złotnictwem. Egzamin czeladniczy zdał w Poznańskiej Rytosztuce, a następnie zdobył stopień mistrzowski pracując w Pol-Srebrze. Kiedy uznał, że te firmy nie oferują mu dalszej ścieżki rozwoju, postawił swoją przyszłość na szali i mimo panującego socjalizmu założył własną działalność w maju – był to rok 1980.
Działalność Pana Jerzego nie ograniczała się wyłącznie do regionu. Jego dzieła zyskiwały na popularności również za naszą zachodnią granicą.
Na początku lat 80′ mój ojciec rozszerzył ofertę o biżuterię myśliwską, którą handlował na targach w Dortmundzie, Hannoverze, Monachium i raźno stawał w szranki z niemieckimi potentatami. Kształcił się też w dziedzinie gemmologii, czyli nauki o kamieniach szlachetnych, zdobył najwyższy certyfikat eksperta diamentów w Antwerpskim HRD (wysoka rada diamentowa w Belgii), był też jednym z pierwszych Polaków przyjętych w jej poczet. Włodawiec senior zdobył również praktycznie wszystkie certyfikaty rzeczoznawcy kamieni kolorowych, pereł i korali, część w Belgii, część w niemieckim mieście jubilerów – Idar Oberstein.
Jakie są największe sukcesy Jerzego Włodawca w dziedzinie jubilerstwa?
Pracownia ojca przez lata rosła i okrywała się lokalną sławą, do tego stopnia, że wykonany u nas Kielich Świętego Huberta (dar myśliwych dla Jana Pawła II) znajduje się w muzeum watykańskim. Do rąk Papieża trafiło też kilka innych naszych dzieł.
Ale w historii Waszej pracowni nie zawsze było kolorowo…
To prawda. Mój ojciec zmarł w roku 2000, kiedy miałem 13 lat. Na niemal półtorej dekady firma popadła w marazm przez złe zarządzanie, ja zaś byłem jeszcze dzieckiem. Kiedy w roku 2014 przejąłem firmę po dwuletnim okresie wdrożeniowym, poświęciłem życie towarzyskie i osobiste na rzecz odbudowania rodzinnego przedsiębiorstwa i przywróceniu mu blasku. Oczywiście nie było to łatwe i bez pomocy rodziny nie dałbym rady, ale dziś, choć cena była wysoka, mogę z dumą powiedzieć – udało mi się.
Mówiąc o ofercie pracowni wspominał Pan o strefie myśliwskiej. Może Pan rozszerzyć ten aspekt?
Tak, to druga gałąź firmy CHART – tworzenie biżuterii łowieckiej. Jest to biżuteria w której dominuje motyw liści dębowych i żołędzi połączonych z trofeistyką, czyli wykorzystaniem elementów odzwierzęcych takich jak grandle, czyli czekoladowo-brązowe, połyskliwe – szczątkowe kły jeleniowatych, kęsy, czyli białe jak śnieg kły lisa, czy strógi – intensywnie pomarańczowe siekacze bobra. Tego typu biżuteria sięga czasów prehistorycznych, kiedy nasz praprzodek przewiercił ząb zabitego drapieżnika i zawiesił go sobie na szyi na konopnym sznurku. Oczywiście od tych czasów przeszła ona długą ewolucję i dziś są to wykonane przeważnie ze srebra, kunsztowne dzieła sztuki, które łączymy z kamieniami szlachetnymi i barwną emalią jubilerską.
Podczas naszej pierwszej rozmowy telefonicznej wielokrotnie wspominał Pan o tym, że pracownia ma charakter artystyczny. Czy tylko to odróżnia Was od konkurencji?
Inspirację do tworzenia biżuterii czerpiemy od dawnych mistrzów. Dlatego nasza biżuteria jest ponadczasowa. Nie skupiamy się na chwilowych trendach. Stawiamy na wysokiej jakości materiały. Klient w dzisiejszych czasach nie jest świadomy, że na przykład 99 % szmaragdów na rynku jest poprawianych dla poprawy barwy i połysku. Wyróżnia nas to, że informujemy go o tym wpisując to w certyfikat. Ponadto posiadacz naszych precjozów może być pewien, że nie spotka ich na innych. Nasze wyroby tworzone są indywidualnie pod gust, wymiar i na życzenie klienta, od A do Z ręcznie. Po prostu są wyjątkowe. Tak też brzmi maksyma naszej firmy „Nie robimy błyskotek, spełniamy marzenia”.
Branża w której działacie jest specyficzna z kilku względów. Po pierwsze cechuje ją indywidualność. Po drugie – artystyczny sznyt bazuje w dużej mierze na unikalności, no i po trzecie – bez względu na profil pozostajecie przedsiębiorstwem, choć biznes i artyzm na pierwszy rzut oka są odległymi wątkami.
W dobie globalizacji i masowości przybywa klientów chcących się czymś odróżniać. A niech mi Pan uwierzy, że tę masowość w wyrobach biżuteryjnych widać coraz bardziej. Widoczne jest to zwłaszcza u kobiet, które nie chcą widywać tej samej biżuterii u koleżanki. Również Panowie dojrzewają do kupowania subtelnych męskich dodatków biżuteryjnych. Choć wymaga to wiele wysiłku żeby zarobić na chleb robiąc sztukę to wartością dodaną jest błysk w oku klienta odbierającego swój wyjątkowy wyrób. Dzięki temu mam to szczęście, że mogę robić to co lubię i daje mi to dużo satysfakcji.
Rozumiem, że pokoleniowa sztafeta będzie trwać?
Wraz z Aleksandrą – moją przyszłą małżonką, liczymy, że nasze dzieci zarażą się pasją do biżuterii i będą mogły zarabiać na życie robiąc to co kochają sprawiając ludziom radość. Mam także nadzieję, że będą szanować rodzinną tradycję i pielęgnować przekazane im wartości.