A

Aaaa, wstrętna kałuża…

Dałem się namówić na życie w mieście bez samochodu…. i mam za swoje. Pędzę na premierę, w garniturze, za to z mokrym butem i nogawką. Wyschnie… mam nadzieję.

Nowa, siedziba Gdyńskiego Centrum Kultury, wita gości, w tym mnie. Udaję, że wszystko jest w porządku, chociaż mam wrażenie, że w foyer wszyscy gapią się tylko na tę nogawkę!

Premiera teatralna jest świętem. Zarówno dla artystów jak i dla publiczności. Wyszykowałem się jak na święto przystało. Dziwię się jednak, że część gości ubrana jest, co najwyżej, zwyczajnie.

Czasem nie umiem ugryźć się w język więc zagaduję młodego chłopaka (w rozciągniętych bojówkach i skarpetach naciągniętych na portki) czy wie, że to premiera i czy nie czuję się trochę niewłaściwie w tych ciuchach. Jeszcze przed końcem zdania żałuję, że się wtrącam. On jednak, ku mojemu zaskoczeniu, odzywa się w sposób elegancki i zadziwiająco spokojny. Tłumaczy, że teatr, filharmonia czy wystawa jest miejscem stworzonym dla publiczności, a nie odwrotnie. Że ważne jest to, aby mieć komfort odbioru sztuki, a nie przejmować się własnym wyglądem.

Chwilę rozmawiamy. Trudno mu nie przyznać racji. Nogawka w tym czasie nawet trochę doschła. Pozostaję jednak przy swoim zdaniu. Wybierając się do domu sztuki należy ubierać się stosownie do okazji, amen.

Siadam na widowni, rozglądam się. Część gości, zwłaszcza starszych wiekiem, jest w sukniach i garniturach, część, ta młodsza, raczej na luzie. Dochodzę do wniosku, że lepiej się czuję mając na sobie spodnie na kant i marynarkę. Ale może faktycznie najważniejszy jest komfort odbioru.

A w tym wypadku niełatwego, za to świetnie zagranego i zgrabnie wyreżyserowanego spektaklu.

Zapominam o garniturach, dżinsach itd. Moją uwagę pochłaniają „Terroryści” w reżyserii Konrada Szachnowskiego, których Państwu polecam.