Tym razem zamiast polskiego śledzika w Sopocie, opowiem o końcu karnawału 2025, który obchodziłam na Malcie.
Tym razem zamiast polskiego śledzika w Sopocie, opowiem o końcu karnawału 2025, który obchodziłam na Malcie.
Tym razem zamiast polskiego śledzika w Sopocie, opowiem o końcu karnawału 2025, który obchodziłam na Malcie.
Prawdę mówiąc, niewiele wiedziałam o tej wyspie poza tym, że w XII wieku podczas wojen krzyżowych, powstał tam zakon maltański, pierwszy zakon rycerski. Kojarzyłam też krzyż maltański.
Namówiona przez przyjaciół trafiłam do Valletty na końcówkę karnawału 2025. Kilkudniowe szaleństwo tańca, głośna muzyka, jaskrawe kolory, wielkie platformy z wielce zróżnicowanymi tematycznie karykaturalnymi, monumentalnymi figurami, otoczonych wirującymi grupami tanecznymi w bajecznie kolorowych, błyszczących, często pierzastych strojach.
Trochę przypominało mi to FALLAS w Walencji, ale różniło się tym, że w tym przypadku platformy przemieszczały się po ulicy, a nie były zbudowane jako nieruchome figury na placach i placykach. Wybrzmiewał też inny rodzaj muzyki, a na Malcie była ogłuszająca różnorodna, współczesna z głośników, tam pasodoble grane przez orkiestry dęte towarzyszące uczestnikom pochodu oraz bardziej uroczysty nastrój podczas przemarszów ulicami. No i na koniec karnawału w Valletta nic nie było podpalane. Natomiast w Walencji na koniec FALLAS, w noc świętego Józefa o północy, figury są spalane publicznie.
Chociaż ostatni wieczór pulsował jeszcze bardziej ognistą energią niż poprzednie, więc jakiś ogień jednak był! Przemarsze zatracały spójność oraz porządek układów tanecznych. Do tego widzowie mieszali się z tancerzami. Wszystko i wszyscy pulsowali wspólnym rymem. Zanikły podziały na tancerzy oraz widzów.
Fallas w Walencji i Karnival w Valletta to dwa zupełnie różne wydarzenia, choć są podobne do siebie.
Wspólnym mianownikiem jest chyba to, że w obu przypadkach przy organizacji tych widowisk i budowie figur biorą udział setki ludzi połączonych wspólnym działaniem. Artyści, tancerze, rzemieślnicy i całe rzesze woluntariuszy służą tej samej sprawie. Niebagatelne znaczenie ma też fakt, że przygotowania zapewniają zatrudnienie wielu osobom przez cały rok.
Te interakcje wzmacniają więzi społeczne i ludzie poświęcają własny czas wspólnej sprawie, jednocześnie udoskonalając umiejętności, aby na końcu razem cieszyć się sukcesem. Takie budowanie więzi międzyludzkich w lokalnych społecznościach jest wartością samą w sobie.
Sama wyspa zaskoczyła mnie gabarytami. Jest stosunkowo niewielka, można ją objechać dookoła w około dwie godziny. Jest mała, ale pojemna. Nie brakuje zróżnicowanych krajobrazów, dzięki bardzo meandrującej linii brzegowej. Co rusz natykamy się niespodziewanie na morze napierające na ląd, jakby z różnych kierunków. Przeważają wysokie klify wrzynające się w morze, ale jest też kilka plaż ze złotym piaskiem. Średniowieczne miasteczka, cudne lazurowe zatoczki-porciki z bajecznie kolorowymi łódeczkami, tak charakterystycznymi dla Malty.
Częstotliwość lotów z Polski i do Polski pozwala dopasować nam długość pobytu zależnie od ilości naszego wolego czasu oraz zasobności portfela. Z Gdańska do Valletty leciałam nieco ponad trzy godziny. Lotnisko znajduje zaledwie kilka kilometrów od centrum miasta. Napisałabym więcej na temat Malty, ale limit znaków już mi się kończy. Może następnym razem?
Tekst i fot. Sławka Ligenza-Hill aka Malwina Szusta