Z

Z Maksem Kubisiem poznałem się przy okazji eventu, który prowadziłem, jednak szybko nasze rozmowy zeszły na tematy artystyczne.
Zaskoczyło mnie, że młody chłopak, pochodzący z Pomorza, ma na swoim koncie film krótkometrażowy. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, kiedy oznajmił, że ów film kręcony był w Nowym Jorku.

– Jestem pod wrażeniem! Jak to się zaczęło?

Od fascynacji Teatrem Muzycznym w Gdyni i musicalem „Fame”, który zobaczyłem właśnie na deskach tego teatru.

– Opowiadaj!

– Kiedyś o Teatrzem Muzycznym w Gdyni, w latach jego świetności i za dyrekcji Jerzego Gruzy mawiano, że to „Broadway nad Bałtykiem”. Mocno mi w pamięć to zapadło. Pasja do teatru muzycznego była tak silna, że po wyjeździe do Nowego Jorku próbowałem swoich sił, gdzie się tylko dało. Stanąłem także do egzaminów na uczelnię aktorską i dostałem się! Zostałem pełnoprawnym aktorem za wielką wodą.

Ale ta szkoła przygotowała cię do pracy w teatrze, skąd zatem film? Poza tym, ty nie tylko grasz w tym filmie, ale jesteś także współscenarzystą i współproducentem

Czasami, ,aby realizować swoje pasje, należy stworzyć sobie do tego warunki. Ja tak właśnie zrobiłem. Szczęśliwym trafem w Nowym Jorku poznałem polską aktorkę, Ewę Rodart, przy pracy nad produkcją Polskiego Instytutu Teatralnego. Ewa także ukończyła studia w USA. Poczuliśmy do siebie miętę… ale taką artystyczną. To ten rodzaj sympatii, która wróży znakomitą współpracę. Jak się okazało – na planie zdjęciowym też. Wtedy wiedziałem już, że razem z nią mogę przenosić góry, że nic nas nie zatrzyma. Postanowiliśmy razem zrobić film.

– Gracie razem w tej produkcji. Jesteście producentami, ona także współreżyseruje… czy to nie za wiele na raz?

Napisaliśmy także wspólnie scenariusz. W trakcie szukania pomysłu na film okazało się, że każde z nas ma pewne historie rodzinne, które znajdują wspólną płaszczyznę. Stąd film o ojcu, może bardziej o ojcach. Powstała najpierw historia, potem scenariusz, a na końcu skrypt, z którym pracowaliśmy na planie. Z jednej strony jesteśmy odpowiedzialni za każdy element tej układanki, co nie jest łatwe, z drugiej strony to bardzo osobisty projekt. Zależało nam, żeby produkt finalny był zgodny z naszymi oczekiwaniami.

Two Shores”, bo taka nazwę nosi wasza produkcja, jest dramatem psychologicznym. Zrobiliście go jednak z rozmachem. Dramat można zamknąć w scenach dialogowych w kameralnych przestrzeniach, u was natomiast widz zobaczy wpierw sceny w nowojorskim metrze, a potem potężne sceny zbiorowe we wnętrzach i to ze znanymi twarzami. Na ekranie będzie można zobaczyć między innymi Jerzego Bończaka. Jak Wam się udało sięgnąć tak wysoko? To przecież debiut, a stworzyliście pełnowymiarową produkcję.

Droga była kręta i wyboista. Jak zawsze wszystko zaczyna się od szukania inwestora, względnie inwestorów. Ten etap przeszliśmy chyba dzięki uporowi i pasji, która w nas była. Pamiętaj, że w Stanach jest trochę inaczej niż tutaj. „American Dream” jest częścią ich kultury. Inaczej niż w Europie, a na pewno w Polsce, tam wszystko jest możliwe. I nie jest to slogan. Europa jest mocno ugruntowana w wielowiekowej tradycji klasowości. Przez lata było tak, że w środowisku, w którym przychodziłeś na świat zostawałeś do śmierci, można było zrobić kilka kroków w lewo czy w prawo, ale niezbyt daleko.. Ameryka to kraj emigrantów. To kraj, gdzie kolejne pokolenia przybywały szukać raju na ziemi i często go odnajdywały, a w zasadzie tworzyły go dla siebie. W mentalności Amerykanów wszystko jest możliwe. My przez te wszystkie lata spędzone w USA przesiąkliśmy tym i dlatego do końca wierzyliśmy, że się uda. I udało się.

– I zaczęliście kręci.

– A skądże. Dokładnie w momencie, kiedy pozbieraliśmy wszystkie klocki i mieliśmy zacząć zdjęcia w Nowym Jorku, wybuchła pandemia. W pierwszej chwili, pewnie jak każdy, zdecydowaliśmy się o wstrzymaniu prac i przeczekaniu tych kilku miesięcy. Wyobraź sobie, że jedną ze scen zbiorowych mieliśmy realizować z ludźmi starszymi. Pozyskaliśmy nawet dom seniora, który wszedł we współpracę z nami. Jak to ma się do epidemii covid-19 nawet nie muszę mówić. Trump nagle pozamykał wszystko i wszystkich i jedyne, co zdążyliśmy zrobić, to wrócić do Polski.

– Upór jednak w was pozostał?

– Postanowiliśmy przekuć tę sytuację na naszą korzyść. Mianowicie to, co da się nakręcić w Polsce, zrobić na miejscu. Przecież do scen w pomieszczeniach nie musimy być w Stanach. Musieliśmy zmienić też reżyserkę, która nie mogła przylecieć ze Stanów. Zaprosiliśmy do współpracy Matta Subietę i po kolejnych miesiącach przygotowań przystąpiliśmy do pracy. Zdjęcia zaplanowaliśmy na marzec 2022.

– Trzeba doda, że film opowiada o społeczności polsko-ukraińskej w Nowym Jorku.

– Dokładnie tak. Więc dokładnie kiedy miał paść pierwszy klaps… wybuchła wojna za naszą wschodnią granicą.

– Przerwaliście znowu?

– Nie, wbrew wszystkiemu wokoło przystąpiliśmy do pracy. Zajęło to nasze głowy na tyle, że pozwoliło nie myśleć tylko o tragedii w Ukrainie. Pomogło nam przeżyć te pierwsze, koszmarne dni wojny. Zadziała się rzecz dziwna. W okresie preprodukcji zaliczyliśmy wszelkie możliwe problemy. Ale kiedy weszliśmy na plan, praca poszła bardzo sprawnie, bez żadnych przeszkód.

– Ekipa w Polsce stanęła na wysokości zadania?

– Mieliśmy tutaj na planie około siedemdziesięciu osób. Czterdziestu aktorów i około trzydzieści osób techniki. Niektórzy aktorzy kilka tygodni wcześniej uciekli z Ukrainy i praca u nas planie była ich pierwszą aktorską przygodą w nowym kraju. Wszyscy pracowali jak doskonale naoliwiona maszyna, bez najmniejszych tarć czy zakłóceń. Mieliśmy wrażenie, że przeszliśmy już tak wiele, że życie wystawiło nas na tak ogromną próbę cierpliwości, iż teraz możemy przenosić góry. Właśnie zakończyliśmy ostatni etap postprodukcji czyli udźwiękowienie.

– Co dalej zatem?

– 1. Zgłaszamy film na festiwale. Zarówno polskie, jak i 2. międzynarodowe, bo film jest głównie w języku angielskim,

– Jest szansa, że zobaczymy go i w Gdyni?

– Na pewno będziemy startować także i na ten festiwal.

– Jesteś bardzo młody, masz w sobie pasję i nie boisz się mierzyć wysoko. Skąd te umiejętności?

– Pewnie częściowo wynosi się to z domu, a pewnie częściowo przesiąkłem tym w Stanach. Tam pozwalają ci wierzy, że jeśli patrzysz w odpowiednim kierunku, możesz osiągnąć wszystko. Ważne jest przekonanie i nastawienie na sukces. Ważne, aby nie skupiać się na problemach, tylko cały czas przed oczyma mieć obraz sukcesu, do którego dążysz. Problemy traktować jako zadania do rozwiązania i sukcesywnie je niwelować. I co najważniejsze, otaczać się ludźmi sukcesu. Pamiętaj: chcesz nauczyć się latać jak orzeł, spędzaj czas z orłami, nie z kurami!

Tekst: Tomasz Podsiadły   zdjęcia: mat. prasowe