Gdy świat powoli podnosi się po kryzysach pierwszego ćwierćwiecza XXI w., wydawało się, że uda nam się przetrwać kolejne burze. Jednak początek 2025 roku przyniósł nową falę niepewności gospodarczej na świecie.
Gdy świat powoli podnosi się po kryzysach pierwszego ćwierćwiecza XXI w., wydawało się, że uda nam się przetrwać kolejne burze. Jednak początek 2025 roku przyniósł nową falę niepewności gospodarczej na świecie.
Gdy świat powoli podnosi się po kryzysach pierwszego ćwierćwiecza XXI w., wydawało się, że uda nam się przetrwać kolejne burze. Jednak początek 2025 roku przyniósł nową falę niepewności gospodarczej na świecie.
Wojna celna stała się nie tylko narzędziem politycznej rozgrywki, ale i gospodarczym bumerangiem, uderzającym w tych, którzy ją rozpętali. Na czołówkach gazet znów znalazły się USA i Chiny – dwa mocarstwa, które od lat toczą ekonomiczną bitwę o dominację. Z początkiem roku napięcia urosły jeszcze bardziej, gdy administracja amerykańska na czele z prezydentem Donaldem Trumpem ogłosiła kolejne podwyżki ceł na chińskie produkty. Chiny odpowiedziały odwetowo, nakładając dodatkowe opłaty za sprowadzane do tego kraju amerykańskie produkty rolne i technologie, co uderzyło w kluczowe sektory amerykańskiej gospodarki. Ta wojna celna błyskawicznie się rozprzestrzeniła i już nie tylko Chiny znalazły się na celowniku Waszyngtonu. Wprowadzenie ceł na stal i aluminium uderzyło także w sojuszników USA, takich jak Kanada, Meksyk czy UE. Ten przypadek pokazuje, jak łatwo wojna celna wymyka się spod kontroli.
Kiedy największe gospodarki świata zaczynają podnosić bariery handlowe, efekt jest niemal natychmiastowy – wzrost cen, spadek inwestycji i rosnąca niepewność na rynkach. W 2019 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy oszacował, że wojna handlowa USA-Chiny mogła kosztować światową gospodarkę setki miliardów dolarów rocznie. Konsekwencji aktualnej wymiany ciosów między mocarstwami nie znamy, można się spodziewać efektu kuli śnieżnej. Kolejne kraje, zmuszone do obrony własnych interesów będą nakładały kolejne bariery celne. Polityka protekcjonizmu i ochrony własnego rynku z założenia zrozumiała w wielu przypadkach może być przesadnie rozbudowana przez zaporowe cła, co odbije się na rodzimej gospodarce, uderzając w konsumentów. Przykładowo, amerykańskie firmy sprowadzające komponenty z Chin zmuszone były podnieść ceny swoich produktów, co odbiło się na portfelach zwykłych obywateli. Sektor rolniczy w USA, kluczowy elektorat Trumpa, także odczuł skutki ceł odwetowych Pekinu – chiński rynek zamknął się na amerykańską soję. To doprowadziło do spadku dochodów farmerów i konieczności wdrożenia rządowych subsydiów. W UE wojna celna wywołała obawy o stabilność eksportu. Niemieckie koncerny, dla których USA jest jednym kluczowych rynków, musi mierzyć się z groźbami ceł na samochody. Co zrobi Unia Europejska w odwecie? Tego jeszcze nie wiemy.
Coraz częściej eksperci mówią o nowej „zimnej wojnie gospodarczej”, w której zamiast czołgów i rakiet używa się taryf i sankcji. Problem polega na tym, że w takim konflikcie nie ma zwycięzców. Czy jest szansa na deeskalację tego konfliktu w niedalekiej przyszłości? Teoretycznie tak, ale światowa polityka często rządzi się własnymi prawami. Dopóki wojna celna będzie narzędziem w rękach polityków, dopóty świat będzie płacić za nią rosnącą cenę.
Przypadek wojny celnej między USA i Chinami pokazał, że w zglobalizowanej gospodarce protekcjonizm może być bardziej szkodliwy niż pomocny. XXI wiek to nie czasy, w których można zamknąć się za barierami celnymi i oczekiwać rozwoju. Globalny handel to system naczyń połączonych, a jego destabilizacja oznacza straty dla wszystkich stron. Jak ze wszystkim potrzebny jest umiar i równowaga. Historia pokazuje, że konflikty handlowe nigdy nie kończą się dobrze – ani dla światowych gospodarek, czy dla zwykłych ludzi.