Kaszubska dynastia, czyli następca pilnie poszukiwany
Największym problemem rodzimych firm staje się sukcesja. Polski kapitalizm narodził się na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Ci, którzy wtedy zaczynali – dziś myślą o emeryturze. Tyle, że nie bardzo wiedzą komu powierzyć stery, by nie zniszczył tego co budowano przez lata. Lubię w Bytowie przejechać ulicą Lęborską. To właśnie tam 3 tysiące pracowników w […]
Redakcja
2019-03-22
3 minuty czytania
Największym problemem rodzimych firm staje się sukcesja. Polski kapitalizm narodził się na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Ci, którzy wtedy zaczynali – dziś myślą o emeryturze. Tyle, że nie bardzo wiedzą komu powierzyć stery, by nie zniszczył tego co budowano przez lata.
Lubię w Bytowie przejechać ulicą Lęborską. To właśnie tam 3 tysiące pracowników w systemie zmianowym wykuwa potęgę największego producenta okien w Europie – firmy Drutex. W weekendy ogromne wrażenie robią ustawione równiutko obok siebie, czyściutkie TIR-y Mercedesa. Jest ich ponad setka. Żaden nie ma więcej niż 3-4 lata, bo zgodnie z procedurami po tym okresie auto jest wymieniane na nowe. Za nimi stoją nowoczesne hale z maszynami produkującymi 7 tysięcy okien dziennie eksportowanych na cały świat. Sprzedaż co roku rośnie dwucyfrowo, a ubiegłoroczny zysk to ponad 900 milionów złotych.
Historia zaczęła się od kontuzji uniemożliwiającej awans na podpułkownika i inwestycji w produkcje drutu do klatek dla lisów i ogrodzeń. Według rodzinnej legendy Leszek Gierszewski szukał okien do domu i na targach zorientował się, że ich produkcja jest prosta i zyskowna. Ile w tym prawdy nie wiadomo. Wiadomo, że w biznesie szef Drutexu szedł po swojemu. Nie uznawał kredytów. Kiedy inni sprzedawali z odroczonym terminem płatności – zaczynał produkcję widząc pieniądze na koncie. I przetrwał gdy innych zdusiła inflacja czy nieuczciwi odbiorcy. Gdy burmistrz Bytowa zablokował sprzedaż ziemi do rozbudowania zakładu Gierszewski zagroził wyprowadzką do Słupska. Protestujący pracownicy omal nie wysadzili Urzędu. Kiedy niemieccy producenci profili swoimi limitami eksportu ograniczali ekspansję Drutexu, prezes za 20 milionów euro stworzył własną linię produkcyjną. Kiedy inni przedsiębiorcy brylowali w mediach i romansowali z politykami – on unikał rozgłosu i nie odbierał telefonów.
Idylla trwała 35 lat. Teraz trwa wojna domowa, która media porównują do serialu „Dynastia”. Wojna w sądach i w mediach pełna mocnych oskarżeń o wrogim przejęciu. O pieniądzach teścia na rozruch. O romansie i złym wpływie. O nielojalności i zdradzie. Nie wiem kto ma rację. To rozstrzygną prawnicy. Wiem tylko, że ta rodzinna rewolucja sprawiła, że nigdy nie będzie tak jak było.
Ta sytuacja obrazuje największy obecnie problem rodzimych firm w Polsce. Sukcesję! Polski kapitalizm narodził się w latach 80/ 90. Ci, którzy wtedy zakładali firmy – dziś myślą o emeryturze. Jednych na urlop chcą wysłać własne dzieci. Inni na emeryturę iść nie mogą. Tak jak jeden z moich znajomych, właściciel kilku przedsiębiorstw. Wykształcił czwóreczkę dzieci licząc, że kiedyś go wesprą w biznesie. „Tato, nie chcemy tak ciężko pracować jak Ty” – odpowiedziały w godzinie próby. Za żadne skarby. Wolą iść własną drogą, a może czekać na sprzedaż firmy i podział łupów. Ale jak sprzedać firmę w którą włożyło się całe życie?! Dlatego teraz biega po lekarzach, siwieją mu włosy od zmartwień, ale dalej ciągnie ten wózek. W innych znanych pomorskich firmach jak Aryton, Nowak czy Nata – młodzi sukcesorzy byli lub są powoli wprowadzani do firm pod czujnym okiem rodziców. Tyle, że nieraz tam musi zazgrzytać, bo to różne światy, inne doświadczenia i inne czasy na prowadzenie biznesu. Te czasy to żniwa dla kancelarii prawnych i coachów od sukcesji. Poszukiwani są też uczciwi najemnicy, którzy zastąpią i zadbają o patrona i spadkobierców. Ale z tym bywa różnie.