Partnerzy

Wyszukiwarka

Felietony
Alicante tańczy Flamenco

Mój samolot jest punktualnie. Zakładam na siebie nieco mniej. Puchową kurtkę, czapkę i szal chowam do bagażu. Tu się nie przydadzą. Choć lekko kropki deszcz, przez okno autobusu widzę ludzi uśmiechniętych. Wydaje się, że żyją wolniej. Wysiadam na głównym deptaku Alicante, tuż przy porcie jachtowym, kostka brukowa ułożona we wzór, który wydaje się falować, jakiś […]

Redakcja
2020-01-07
3 minuty czytania

Mój samolot jest punktualnie. Zakładam na siebie nieco mniej. Puchową kurtkę, czapkę i szal chowam do bagażu. Tu się nie przydadzą. Choć lekko kropki deszcz, przez okno autobusu widzę ludzi uśmiechniętych. Wydaje się, że żyją wolniej. Wysiadam na głównym deptaku Alicante, tuż przy porcie jachtowym, kostka brukowa ułożona we wzór, który wydaje się falować, jakiś facet z gitarą śpiewa znajomy numer Gipsy Kings, skąpo ubrana babeczka koło pięćdziesiątki z czerwonym wachlarzem tańczy flamenco a mnie nie opuszcza myśl, że zima jest łaskawsza dla tych, których dzieli od nas trzy godziny lotu. Inny świat!

Wrzucam euro królowi gitary i siadam przy stoliku na gwarnej promenadzie by popatrzeć na morze, nasycić się zapachem krewetek smażonych z czosnkiem na miejscowej oliwie….i sączyć Sangrię choć pora wczesna i plan ambitny. Już wiem, że go nie zrealizuję. Udzieliła mi się atmosfera hiszpańskiej siesty. Melduję się w hotelu, zostawiam walizkę, zimowe buty zmieniam na trampki, wkładam coś z krótkim rękawem i ruszam w miasto, które od pierwszej chwili czaruje tym co hiszpańskie, tym co arabskie, tym co w ciągu wieków pozostawili tu Rzymianie, Grecy i ktoś tam jeszcze. Wspinam się na szczyt wzgórza, nad którym góruje castillo de st Barbara, co chwilę się zatrzymuję by pstryknąć zdjęcie, bo z każdym krokiem w górę jest piękniej, lazur morza i białych żaglówek odbiera mowę, a widok uliczek obsadzonych ziołami w glinianych donicach zatrzymuje w bezruchu. Wokół tylko spokojne wody Morza Śródziemnego, skrzydła mew i dachy, skośne, małe, duże, pokryte tradycyjną mauretańską dachówką z terracoty. W zamku wystawa starej hiszpańskiej fotografii, mimo że czarno- białej, aż roi się w niej od kolorów wachlarzy, sukien, w których seniority tańczą flamenco.
Wdrapanie się i zejście to 2-3 godziny uczciwego wysiłku, który myślę na starcie rozgrzesza z pochłonięcia tysiąca kalorii w tapas barze. Tu zabierasz z tacy deseczki z grzankami, z kalmarami, choriso, tortillą, wątróbką, rybą, przepiórczym jajkiem. Gdy już nie zmieścisz nic więcej liczysz deseczki mnożysz ich ilość przez 0,60 euro, płacisz i wychodzisz . Proste i bez zbędnych ceregieli. Takie jest Alicante.

Następnego ranka, kawa i spacer na targowisko, gdzie kuszą świeże pomarańcze i mandarynki, styczniowe truskawki, aromatyczne jamon de serrano, owcze sery ….i wszechobecne owoce morza… powód dla którego tu przybywam. Jeśli zdołałem Was namówić na Hiszpanię, na jej smaki i wiele magicznych zakątków wybrzeża Costa Blanca, piszcie do nas i dzwońcie.

Nie zapomnijcie odwiedzić naszej strony na FB „ Podróże i My”
Do zobaczenia! Hasta la Vista Amigos

Reklama na portalu expressbiznesu.plReklama na portalu expressbiznesu.pl