Czy klient w krawacie jest mniej awanturujący się?
Kłótliwość to nasza cecha narodowa. Kto świadczy usługi, ten wie, że bywa nielekko. Niektóre profesje są szczególnie narażone. Nie zazdroszczę telemarketerom, obsłudze stacji benzynowych, namawiającej na zakup niechcianych batoników czy kontrolerom biletów w komunikacji miejskiej. Wydawać mogłoby się, że problem ten omija instytucje kultury. Cóż może grozić uśmiechniętej pani bileterce, pani szatniarce czy panu w kasie. Klienci […]
Redakcja
2021-12-23
4 minuty czytania
Kłótliwość to nasza cecha narodowa. Kto świadczy usługi, ten wie, że bywa nielekko. Niektóre profesje są szczególnie narażone. Nie zazdroszczę telemarketerom, obsłudze stacji benzynowych, namawiającej na zakup niechcianych batoników czy kontrolerom biletów w komunikacji miejskiej. Wydawać mogłoby się, że problem ten omija instytucje kultury. Cóż może grozić uśmiechniętej pani bileterce, pani szatniarce czy panu w kasie. Klienci to przecież melomani i teatromani – szczęśliwi, że wyrwali się z szarego życia i wkraczają w magiczny świat sztuki. Nic bardziej mylnego.
Przykład pierwszy. Przed koncertem filharmonii spora kolejka widzów czekających na wejście do środka. Ogonek ten porusza się zadziwiająco wolno. Wąskie gardło tworzy punkt dezynfekcji dłoni. Trzech rosłych mężczyzn, zapewne pracowników filharmonii, pilnuje, aby każdy skorzystał z tego ceremoniału. W pewnym momencie jeden dżentelmen, meloman zapewne, postanawia nie widzieć ani pojemników z płynem, ani napisu z prośbą o dezynfekcję. Nie zauważa też trzech pracowników kontrolujących. Zwyczajnie mija ich stanowisko. Panowie najpierw grzecznie, przy pomocy słów, usiłują zawrócić gościa. Po chwili, nadal tylko werbalnie, ale już mniej grzecznie. Miłośnik muzyki fortepianowej jest jednak głuchy – dziwne jak na gościa koncertu fortepianowego. Obsługa decyduje się na kolejny krok, tym razem już niewerbalny. Wywiązuje się szamotanina. Ochrona wygrywa. Klient zostaje zdezynfekowany i to w znacznie większym stopniu niż tylko dłonie.
Przykład drugi. Między częściami koncertu zapada cisza. Wprawiona publiczność wie, że artystów nagradza się oklaskami dopiero po zakończeniu pełnego dzieła. Niestety kilka osób, widoczniej mniej obytych, zaczyna bić brawo. Cóż, każdy może się pomylić, każdego mogą ponieść emocje. Może pierwszy raz ktoś uczestniczy w takim wydarzeniu. To jednak nie jest wytłumaczeniem dla starszej pani siedzącej w połowie widowni. Ta tonem chropowatym, rozdrażnionym, wręcz wściekłym zaczyna krzyczeć, aby zamilkli natychmiast, okraszając to siarczystymi epitetami. Tym razem na widowni zapada naprawdę grobowa cisza. Słychać tylko złowrogie dyszenie starszej pani. Aż włos się jeży. Dobrze, że przynajmniej muzycy na estradzie czy aktorzy na scenie są bezpieczni…
Otóż nie. Wręcz przeciwnie ! A oto i przykład trzeci, sprzed wielu lat z Teatru Muzycznego w Gdyni: Grano znany musical. Ówczesna gwiazda, która wcielała się w rolę złej bohaterki, w połowie pierwszego aktu wykonywała utwór solowy. W przedstawieniu tym orkiestra usadowiona była nie w kanale orkiestrowym, ale w tyle sceny. Solistka śpiewała na proscenium (to fachowa nazwa przodu sceny). Publiczność dzieliło od niej kilka stopni, którymi można było łatwo dostać się na estradę. W pewnym momencie, mniej więcej w połowie songu, do artystki przyskoczył rosły mężczyzna i z całej siły uderzył ją w twarz. Biedną zarzuciło do tyłu i kiedy tylko złapała równowagę, dostała drugi cios. Krzyknęła „Pomocy!”, nikt jednak nie reagował. Widzowie byli pewni, że to wyreżyserowany element spektaklu. Dosłownie sekundy dzieliły napastnika od zadania trzeciego ciosu ofierze, jednak aktorzy, którzy w tym czasie byli w kulisach sceny zorientowali się w sytuacji, w porę wbiegli, obezwładnili mężczyznę i powlekli za kulisy. Tam, ale to już tylko anegdota, był też dyrektor teatru, który rzekomo jednym solidnym ciosem znokautował napastnika. Spektakl, bez zatrzymania, dokończono. Jaki był finał tej mrożącej krew w żyłach historii? Nawet dość zabawny. Otóż kilka dni później przyszedł do teatru list… ze szkoły podstawowej spod Gdańska. List był przepraszający i wyjaśniający. Dyrekcja szkoły, chcąc uczcić dzień nauczyciela, postanowiła zaprosić uczniów i pracowników do teatru. Pojechali wszyscy. Był wśród nich też palacz z kotłowni tejże szkoły. Dżentelmen, pewnie dla kurażu, już w drodze do Gdyni raczył się mocnymi trunkami. Kiedy przybyli na miejsce i zasiedli na widowni, jegomość ten był już kompletnie pijany. Nie był nigdy wcześniej w teatrze, nie rozumiał, że na scenie dzieje się fikcja. Chciał dobrze. Cóż, zobaczył czarny charakter i postanowił załatwić sprawę własnymi rękoma wymierzając sprawiedliwość. Szkoła bardzo za to przepraszała.