Wśród Gdańszczan jest kojarzony ze wspierania kulturalnego środowiska. Poza tym Andrzej Stelmasiewicz ma ciekawą przeszłość biznesową, o której opowiedział w rozmowie z Tomaszem Podsiadłym.
Wśród Gdańszczan jest kojarzony ze wspierania kulturalnego środowiska. Poza tym Andrzej Stelmasiewicz ma ciekawą przeszłość biznesową, o której opowiedział w rozmowie z Tomaszem Podsiadłym.
Wśród Gdańszczan jest kojarzony ze wspierania kulturalnego środowiska. Poza tym Andrzej Stelmasiewicz ma ciekawą przeszłość biznesową, o której opowiedział w rozmowie z Tomaszem Podsiadłym.
Tomasz Podsiadły: Skąd ten wszechobecny kolor czerwieni w Pańskim gabinecie?
Andrzej Stelmasiewicz: Po czwartym roku studiów zapragnąłem pojechać do Francji. Było to w 1979 roku. Zresztą od zawsze byłem frankofilem. Tylko nie miałem kompletnie pieniędzy. Obok mnie mieszkał człowiek, który produkował lody.
Lody?
Tak, takie zwykłe z wody na patyku. Powiedziałem mu, że chcę sprzedawać jego towar. Więc dał mi całą skrzynkę lodów. Miałem motorower marki Komar i jeździłem do pobliskiej wsi w niedzielę, aby wychodzącym z kościoła proponować mój towar.
Skąd zatem czerwień?
Motorower był czerwony i to mnie zainspirowało. Wówczas te skrzynki były białe, seledynowe albo błękitne. Dlatego kupiłem puszkę farby i przemalowałem ją na czerwono. W ten sposób chciałem się wyróżnić i być bardziej widocznym niż potencjalna konkurencja.
Od zawsze miał Pan żyłkę do biznesu?
Zdecydowanie tak. Ten czerwony kolor pozostał ze mną do dzisiaj. Ponadto, próbowałem wszystkiego w życiu. Pierwszą poważną pracę po studiach dostałem na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie przez cztery lata uczyłem studentów. Potem nagle musiałem wrócić w rodzinne strony. Z tego względu że trzeba było z czegoś żyć, to zatrudniłem się jako nocny stróż w spółdzielni krawiecko-kuśnierskiej. Świetna robota (śmiech).
Tylko kasa gorsza?
Skądże, płacili więcej niż na uczelni. Takie były czasy.
Potem wydarzył się sklep ogrodniczy?
Tak, prowadziłem go z kolegą. Byłem następnie dekarzem. Kryłem dachy w Oliwie, pracowałem w stoczni. Obstukiwałem rdzę na masztach czy w zęzach. Wbrew pozorom wtedy zdobyłem cenne doświadczenia życiowe. Byłem też robotnikiem rolnym w Danii.
Sporo tego.
No i przyszedł 1989 rok. Nagle wszyscy w Polsce zaczęli zakładać firmy jednoosobowe. Nazywałem to „romantycznym kapitalizmem”.
Dlaczego?
Nikt nic nie miał i niczego nie umiał, a zakładał firmę. Wówczas wykopywałem krzaki z ziemi w Danii. Mimo tego wróciłem do Polski i od pomysłu na centrum ogrodnicze, tak się sprawy potoczyły, że zacząłem importować do Polski laminatory w celach komercyjnych. Przechodziłem z biznesu do biznesu, będąc wrażliwym na to, co przynosi dana chwila, jakie są potrzeby w konkretnym momencie. Szukałem też innowacji.
Kapitalista „pełną gębą”?
Myślę, że tak.
Tutaj odejdziemy od biznesu, gdyż mimo że dzisiaj prowadzi Pan sporą, pięknie prosperującą firmę, jest Pan raczej kojarzony przez Gdańszczan jako mecenas kultury, a nie jako przedsiębiorca.
To za sprawą Fundacji Wspólnota Gdańska, którą ufundowałem.
Jakie są jej cele?
Misją fundacji jest wspieranie rozwoju społeczności lokalnych poprzez kulturę, sztukę i edukację oraz rozwijanie współpracy z partnerami takimi jak galerie sztuki, szkoły artystyczne, organizacje pozarządowe zaangażowane w rozwój społeczności lokalnych w różnych miastach europejskich.
Jakie były jej początki?
Proszę Pana, co jest wspólne dla każdego Gdańszczanina?
Mam strzelać?
Wyręczę Pana, Herb Miasta Gdańska.
Stąd lwy tak kojarzone z fundacją?
Tak, to Festiwal Gdańskich Lwów, czyli wystawa figur lwów na ulicach miasta pomalowanych przez gdańskich artystów, czy rzeźby lwów z piasku podziwiane i komentowane na szeroką skalę przez oglądających. Wszystko o lwach, nawet książeczki dla dzieci. Potem postanowiliśmy w każdym roku zająć się innym tematem np. „Wielcy Gdańszczanie”.
Czy Pana zamysłem jest także edukacja?
Oczywiście, to ważna funkcja. Stwarzamy sytuacje, których zadaniem jest skłanianie obserwatorów do refleksji, przemyśleń i w efekcie do nauki.
Jak młodzi reagują na te artystyczne propozycje?
Nie wiem. Nie wyznaczamy grupy odbiorców. Działamy zgodnie z sercem i chcemy dotrzeć do każdego, kto oczywiście nam na to pozwoli. Dobrym przykładem jest Oliwski Ratusz Kultury, gdzie jest mnóstwo koncertów. Prezentowana jest tam muzyka różnych gatunków. Staramy się zapewnić spotkanie ze sztuką jak największej rzeszy odbiorców.
Co dzisiaj Panu sprawia największą przyjemność?
Wspieranie kultury oraz pomoc w realizacji projektów artystycznych. Oczywiście, że nie jestem w stanie wszystkich wesprzeć. Jednak jestem tam, gdzie mogę pomóc i czynię to z wielką radością. Dawanie jest znacznie przyjemniejsze, niż branie.
Rozmawiał: Tomasz Podsiadły
fot. główne: Grzegorz Mehring