Wciąż trwają dyskusje i debaty na temat płacy minimalnej. Są one dowodem na klasyczną tezę, że punkt widzenia jest zależny od punktu siedzenia.
Wciąż trwają dyskusje i debaty na temat płacy minimalnej. Są one dowodem na klasyczną tezę, że punkt widzenia jest zależny od punktu siedzenia.
Wciąż trwają dyskusje i debaty na temat płacy minimalnej. Są one dowodem na klasyczną tezę, że punkt widzenia jest zależny od punktu siedzenia.
W moim ulubionym radiu słuchałam porannej audycji ekonomicznej. Najpierw wypowiadała się Pani Profesor. Pochwaliła dyrektywę unijną co do 60 procent średniej i rozwijała się w zachwycie, jak to dobrze, że ludzie będą dużo zarabiać. Bo to napędza gospodarkę, poprawia ich dobrostan, etc. Potem trochę złośliwie dodała, że gdy wprowadzano poprzednio znaczne podwyżki płacy minimalnej, był płacz przedsiębiorców i zgrzytanie zębów. Jakoś nic się nie zawaliło, gra dalej i dzwoni i nie padło. Pani Profesor pracuje w strefie budżetowej i z tego właśnie punktu widzenia może być zadowolona.
Na jej wypowiedź podskoczyło mi ciśnienie i już chciałam dzwonić do radia, ale na szczęście odezwał się Drugi Gość, który rozsądnie podjął temat spłaszczania wynagrodzeń i presji wykwalifikowanej kadry na podwyżki. Nawet w budżetówce, pracownicy resortów zwracają na to uwagę, że to dość komunistyczne podejście, aby wszyscy zarabiali mniej więcej tyle samo, bo jak kiedyś mawiano „wszyscy mają równe żołądki.”
Układ trawienny pewnie tak, ale inne kwalifikacje, umiejętności, doświadczenie, zasługi i przydatność. Dlatego ich oczekiwanie zróżnicowania płac jest naturalne. Jest to także mechanizm mobilizujący do kształcenia się, podnoszenia kwalifikacji, rozwoju zawodowego. To by była rzeczywistość idealna: wszyscy mają wysokie pensje, zasiłki, emerytury.
Covidowe i wojenne podwyżki kosztów działalności gospodarczej, danin i podatków, bolesne resztki nowego ładu, dotykają przede wszystkim małych i średnich przedsiębiorców, głównych karmicieli budżetu państwa. Wielu z nich po cichu padło i zamknęło działalność. Małe warsztaty rzemieślnicze, usługi, restauracje…
Niektórzy pewnie się przenieśli do szarej strefy. Fryzjerki i manikiurzystki chodzą po domach klientek, bo nie opłaca się prowadzić zakładu z czynszami i opłatami. Wiele z nich pewnie wolałoby normalnie płacić podatki i nawet zatrudniać pracowników, ale nie stać ich na to. Obciążenia, odpowiedzialność są często nieadekwatne do uzyskanych przychodów.
Kiedy Pani Profesor mówi, żeby podnosić minimalną płacę, bo przedsiębiorcy tylko tak gadają, że nie mają, a potem jakoś płacą. Nasuwa się pytanie, jakim kosztem. Dlaczego mali i średni tak niechętnie inwestują? Jak zapłacą wszystkie rachunki, to im niewiele zostaje na inwestycje. A gdzie rozwój i marzenia o potędze? Żeby tylko starczyło na ZUS i podatki, jeszcze za zwolnienie lekarskie pracownika przez 30 dni. Przecież co miesiąc odprowadza się składki zdrowotne…
Jedyna nadzieja w nowych, naprawczych regulacjach prawnych. Dlatego wierzymy, że nam jest potrzebny dobry i rozumiejący gospodarkę oraz chory system danin społecznych Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców. Apelujemy do naszych władz, żeby w to ważne miejsce desygnować doświadczoną osobę w potyczkach o prawa tych, którzy nie mają czasu, środków, ani narzędzi, żeby wpłynąć na uporządkowanie absurdów prawnych i bałaganu, który nie pozwala normalnie pracować. I płacić ludziom godnie za ich pracę.