C

Choć z zamiłowania jestem abstynentem to są w Polsce święte prawa gościnności. Dlatego musiałem zmierzyć się ze sklepową półką pełną kolorowych butelek.

Kiedyś nie było kłopotu. Wybierało się między czystą z czerwoną nalepką albo czystą z niebieską. Dziś, w przeciętnym polskim hipermarkecie, konsument ma średnio 1500 wariantów upojenia alkoholowego. Naszą wódkę pili Bruce Willis, Chopin i Sobieski. Teraz z blisko 100 milionami butelek rocznie jesteśmy największym producentem alkoholu w Unii Europejskiej i 4 na świecie po Rosji, USA i Ukrainie. Te współczesne statystyki budzą wprawdzie uśmiech politowania u gorzelników z czasów PRL-u, ale wtedy nie było konkurencji i zbyt wybrednego konsumenta. Dziś jest inaczej. Czystą ciągle pijemy, ale motorami rynku wódek są te kolorowe czy smakowe i to z półki premium. Coraz lepiej sprzedaje się whisky, bo chcemy być bardziej światowi. Przebojem są jednak lżejsze odmiany alkoholi. Wraz z częstszymi wyjazdami za granicę, wzrostem zamożności i wysypem telewizyjnych programów kulinarnych (od Makłowicza po Gesslerową) narodziła się narodowa potrzeba odkrywania nowych smaków. Nie tylko na talerzu. Fit-kultura przyniosła poszukiwania alkoholi po których następnego dnia głowa pozostaje lekka. Albo alkoholi bez alkoholu. Narodowy zryw jabłkowy, związany z embargiem exportu do Rosji, wprowadził do karty popularnych alkoholi cydr, choć ten z powodu ceny z roku na rok osuwa się na coraz niższe pozycje. 5-6 złotych za butelkę to cenowe Himalaje na rynku piwa. Po 15 lat wierności „tradycyjnym polskim smakom” produkowanym przez Japończyków (Kompania Piwowarska), Holendrów (Grupa Żywiec) czy Duńczyków (Carlsberg) rozpoczął się czas odkrywania nowych piw. Naturalnych, regionalnych, smakowych i co tam sobie ktoś wymyślił. Taki „Bytów” np., który – o ile dobrze pamiętam miał na Kaszubach raczej średnią opinię – dziś serwowany jest w warszawskich restauracjach czy przy Elektryków w Gdańsku. Tą drogą idą kolejni. W ubiegłym roku na piwną półkę trafiło 1600 nowych odmian piwa! Wprawdzie utrzymało się zaledwie kilkanaście z nich, ale nikt nie zamierza rezygnować. Od 2010 roku w Polsce liczba browarów wzrosła dwukrotnie. Z 41 milionami hektolitrów rocznie teraz jesteśmy 3 producentem w Europie, po Niemcach i Brytyjczykach. To oznacza, że co dziesiąte piwo na Starym Kontynencie pochodzi znad Wisły. Ogromne rezerwy mamy w produkcji wina. Przeciętny polski obywatel wypija 3,2 litra podczas gdy we Francji 15 razy więcej. To wszystko dzieje się mimo, że państwo – notabene największy beneficjent rosnącej produkcji – o wytwórców specjalnie nie dba. 75- procent ceny każdej wódki to VAT i akcyza. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości pamięta czasy stanu wojennego. Wrocław, Tarnów czy Tychy ograniczają sprzedaż w nocy. Żeby zobaczyć reklamę alkoholu w TV, radiu czy kinie trzeba wyprowadzać żubra do lasu albo łódkę na wodę. Nie ma też politycznego wsparcia eksportu. Podczas oficjalnych imprez w czasie polskiej prezydencji w UE zamiast krajowej wódki serwowano…. węgierskie wino. Na EXPO w Mediolanie polski cydr, był wyłącznie… na plakatach i folderach. Ileż w tym obłudy skoro jak wiemy politycy, wysocy urzędnicy czy biznesmeni do ośmiorniczek wody nie pili… i nie piją. Wstydzimy się, że pijemy. Wstydzimy się, że produkujemy. Odreagowujemy to, że Polaków na świecie przez całe lata uznawano za alkoholików. I ten kompleks trwa mimo, że dziś jak ktoś rzyga do fontanny Neptuna albo demoluje auto przy Mamuszki w Sopocie to prędzej jest to gość z Anglii czy Skandynawii niż rodak znad Wisły. PS 1. Pytacie co w końcu kupiłem? Nic. Gdy byłem przy kasie okazało się, że zapomniałem portfela… PS 2. W związku z zakazem reklamy al- koholu nie czytajcie tego felietonu przed godziną 23. Tak na wszelki wypadek.