Cywilizacja na Kaszubach kurczak kontra hamburger
W końcu cywilizacja dotarła na Kaszuby! Pojawiła się na wysokim słupie w kształcie żółtej literki „M”. Przy nowej obwodnicy Kościerzyny na drodze krajowej nr. 20.
Zaraz utworzyła się kolejka aż do Żukowa. Tak przynajmniej twierdzą złośliwi. A przecież 428. restaurację Mc Donald’s otwarto bez wielkiej pompy.
Zaledwie jeden zdezelowany samochód z reklamą przejechał ulicami i już całe miasto o tym mówiło. Nie przeszkodził tłok, długie oczekiwanie na zamówienie, zablokowany parking, awaria frytkownicy, rozwodniona coca cola i fruwające po sali talerzyki i serwetki. Kościerzyna – jak wcześniej Trójmiasto, Słupsk, Starogard, Chojnice czy Tczew – dołączyła do fast foodowej ekstraklasy.
Kebaby i pizzerie w mieście opustoszały. Na budy z zapiekankami przestano zwracać uwagę. W Mammarosie na rynku nie ma chętnych na pomidorową. United Chicken w Centrum Wybickiego to się nawet zamknął. Ale tylko po to by zaraz odrodzić się na nowo jako jeden z 18-tu tysięcy lokali amerykańskiej sieci Kentucky Fried Chicken, czyli KFC. Oba najpopularniejsze fast foody tak rywalizują ze sobą, że gdy jeden zbada rynek i uzna, że są perspektywy – drugi również się pojawia i wyrywa konsumentów konkurencji. W tym przypadku także. Spadkobiercy pułkownika Sandersa błyskawicznie obsadzili swoimi pikantnymi kurczakami strategiczny punkt w centrum Kościerzyny i zagrali na nosie konkurencji. Jak przekonali znanego biznesmena, miłośnika amerykańskich limuzyn z lat 60 i 70-tych Krzysztofa Kuppera i jego córkę Nicol Januszewską do zmiany szyldu – do dzisiaj pozostaje tajemnicą, którą próbują zgłębić najwięksi kaszubscy plotkarze.
Jest o co walczyć. Rynek gastronomiczny w naszym kraju specjaliści wyceniają na 36 miliardów złotych. Lepsze zarobki, pęd życia, lenistwo i łakomstwo sprawiły, że z roku na rok chętniej żywimy się „na mieście”. Z analiz rynkowych agencji Cushman & Wakefield wynika, że w ciągu 5 lat wydatki Polaków w restauracjach i barach wzrosły o 1/5. W przyszłości ma być jeszcze lepiej. W największych otwartych ostatnio projektach handlowych, jak Galeria Północna w Warszawie, Forum Gdańsk, Serenada Krakowska czy Libero Katowice, gastronomia zajmuje nawet 7 000 – 8 000 mkw., a odwiedzający wybierają z puli 30-40 lokali gastronomicznych. Zmieniają się także Ci, którzy powstali wcześniej – jak Metropolia we Wrzeszczu – gdzie jedno piętro zamieniło się w strefę gastronomii i rozrywki. Przy niehandlowych niedzielach food courty, restauracje i kawiarnie pozwalają na odrabianie strat. Każdy znajdzie tam swój smak – od egzotyki po klasykę, od zdrowej żywności po tłuszcze i sosy majonezowe. Najbardziej widać tych największych, czyli McD, KFC, Pizzę Hut czy Burger King. Kuszą – zwłaszcza młodych klientów – agresywną reklamą, aplikacjami, promocjami, kącikami zabaw, plastikowymi bohaterami bajek w zestawach dla dzieci, siecią wi-fi i gniazdkami z prądem, a nawet wygodnymi kanapami. Muszą inwestować, bo na 38. milionowy polski rynek wchodzą kolejne sieciówki. Rozpycha się szwedzki Max Premium Burgers, który po przyczółku koło Fashion House w Szadółkach z pompą otworzył lokal w Forum Gdańsk. Wrocław szturmuje chiński Blue Frog, a Warszawę – amerykańskie pizzerie Papa Johns. Właściciele tych ostatnich, obecnych w 45 państwach, zapowiadali że w dwa lata otworzą 10-15 lokali w stolicy i 20-25 w całym kraju. Za maksymalnie 10 lat ta trzecia co do wielkości sieć pizzerii na świecie sieć chce mieć w Polsce 80-100 restauracji. Ale gdzie im tam do lidera! Są jak Skoda przy Mercedesie. Niby solidna, ładna, tania – ale i tak kojarzy się z oldskulowym kierowcą w kapeluszu.
Polska konkurencja pozostaje w tyle. Choć od otwarcia pierwszego McD przy Świętokrzyskiej w Warszawie minęło 27 lat – rodacy na rodzimym rynku nie potrafią przegonić gastronomicznych potentatów zza oceanu. Powstały w Łodzi Sfinks to dziś około 100 restauracji. Pizzeria Da Grasso – ma blisko 180 lokali w 100 miastach w Polsce. I to na razie tyle. Nikt nie wypromował jeszcze McSchabowego, bigosu Supreme czy rosołu z makaronem z woka. Droga ciągle daleka. Oglądając programy Magdy Gessler – a zwłaszcza fragmenty pokazujące brudne zaplecza niektórych lokali, sposoby przygotowania potraw i oszczędność właścicieli – trudno się dziwić, że zachodnie żywieniowe sieci mają się u nas znakomicie. Nawet w czasach zdrowego jedzenia.