Od najmłodszych lat był związany z kilkoma sportami, choć po poważnej kontuzji skupił się na rywalizacji sylwetkowej. Michał Karmowski wspomina karierę sportową oraz zdradza plany aktorskie, czy biznesowe.
Od najmłodszych lat był związany z kilkoma sportami, choć po poważnej kontuzji skupił się na rywalizacji sylwetkowej. Michał Karmowski wspomina karierę sportową oraz zdradza plany aktorskie, czy biznesowe.
Od najmłodszych lat był związany z kilkoma sportami, choć po poważnej kontuzji skupił się na rywalizacji sylwetkowej. Michał Karmowski wspomina karierę sportową oraz zdradza plany aktorskie, czy biznesowe.
Pana lista osiągnięć w świecie kulturystyki robi wrażenie. Trenuje Pan od 14 roku życia. Co spowodowało, że to właśnie kulturystyka stała się życiową pasją?
Wszystko wyniknęło z mojego dzieciństwa… Jestem z rozbitej rodziny i wychowywałem się bez ojca, który był alkoholikiem i nadużywał przemocy. Przez to, że on był tyranem w domu, towarzyszyło mi przekonanie, że siła fizyczna jest najważniejszym aspektem życia. Ponadto byłem otyłym dzieckiem, przez co nie omijały mnie nieprzyjemności w szkole. Byłem wyśmiewany przez rówieśników i niejednokrotnie wracałem do domu podbity. Dlatego właśnie zacząłem chodzić na siłownię i rozwijać swoje ciało, aby móc „odwdzięczyć się” moim oprawcom, ale przede wszystkim móc obronić mamę. Jednak po jakimś czasie wraz ze wzrostem masy i siły stałem się bardziej świadomym, a sama kulturystyka stała się moją życiową pasją.
Wiele osób nie wie, że kulturystyka nie była jedynym sportem, z którym miał Pan kontakt.
Zgadza się, w szkole podstawowej uprawiałem piłkę ręczną, która była moim marzeniem. Przez 3,5 roku uczęszczałem do klasy sportowej oraz grałem w GKS Wybrzeże. Natomiast po skończeniu szkoły miałem problemy z regularnymi treningami z powodu rozpoczęcia nauki w technikum. Dlatego musiałem zrezygnować z piłki ręcznej. Choć to nie był koniec mojej przygody ze sportem drużynowym, do którego wróciłem po pewnym czasie. W wieku 25 lat zacząłem grać w rugby w Lechii Gdańsk, który od razu przypadł mi do gustu i pomimo już dość zaawansowanego wieku, jak na tę dyscyplinę, szło mi całkiem dobrze.
W którym momencie życia ta kulturystyka stała się istotna?
Poważne uprawianie kulturystyki rozpoczęło się po przykrej kontuzji, jaką było kompresyjne złamanie kręgosłupa podczas gry w rugby. Przez to też musiałem zrezygnować z uprawiania tego sportu. Na szczęście rdzeń nie został przerwany, a mnie udało mi się stanąć na nogi dzięki rehabilitacji. W tym czasie siłownia pomogła mi wzmocnić mięśnie głębokie, czyli te otaczające kręgosłup. Z tego względu, że zawsze lubiłem rywalizację sportową, to narodził się pomysł wystartowania w zawodach. Decydując się na ten krok, nie wiedziałem, jak wiele wyrzeczeń jest związanych procesem przygotowania odpowiedniej formy startowej. Dbanie o odpowiednią dietę, czas spożywania posiłków, dwa treningi dziennie, przygotowanie układu dowolnego na zawody i praca w połączeniu z byciem mężem i ojcem nie było łatwe, ale to właśnie tamten okres zbudował we mnie charakter.
Sumienne treningi doprowadziły do debiutu na zawodach kulturystycznych. Jak wspomnienia?
Na debiut wybrałem trudne zawody, czyli Grand Prix Rypina. To były zawody w kategorii OPEN, czyli takie gdzie mogą startować wszyscy zawodnicy bez podziału na kategorie. Byłem jedynym debiutantem w gronie 17 startujących. Skończyłem na 12 miejscu, co było sporym sukcesem. Na tamten okres byłem dobrze przygotowany, choć nie miałem jeszcze wystarczająco dużej masy mięśniowej. Mimo tego jestem dumny z takiego przywitania ze światem kulturystyki.
Ma Pan na koncie m.in. piąte miejsce w mistrzostwach świata, puchar Polski, wiele medali mistrzostw Polski, wicemistrzostwo Europy. Które z tych sukcesów najbardziej zapadło w pamięci?
Generalnie to najbardziej zawsze ekscytował mnie proces przygotowania do zawodów, bo obserwacja ciała, które w ostatnim etapie zmienia się z dnia na dzień, daje najwięcej satysfakcji, choć oczywiście zdobywanie medali jest bardzo ważne dla sportowca, to jednak dla mnie ta „droga” była najważniejsza. Natomiast jeśli mam wyróżnić któryś z sukcesów, to wskażę zawody w Golub-Dobrzyniu, gdzie zdobyłem wicemistrzostwo Polski. Tam byłem włos od wygrania z Andrzejem Kołodziejczykiem, z którym niestety nigdy nie udało mi się zwyciężyć, ale tam byłem dosłownie „o włos”, aby go pokonać.
Sukcesom towarzyszą też różne wyrzeczenia. Jak to było w Pana przypadku?
Największym wyrzeczeniem były kwestie finansowe, ponieważ kulturystyka nie jest najtańszym sportem. Wiele składowych mocno obciąża budżet zawodnika m.in.: dobrej jakości jedzenie, fizjoterapia, nauka pozowania czy odżywki. Ten aspekt finansowy był uciążliwy jednak przez krótki czas, bo dzięki pracowitości mojej oraz żony dawaliśmy radę, bo w między czasie korzystając z mojej wiedzy i kontaktów, otworzyliśmy własną siłownię. Finalnie to miejsce, w którym teraz jesteśmy, jest najlepszym dowodem na to, że potrafimy sobie poradzić w życiu.
Obecnie jest Pan m.in.: trenerem personalnym, dietetykiem, ale też od pewnego czasu aktorem. Co skłoniło do realizowania się w świecie aktorskim?
Lubię stawiać sobie coraz wyżej poprzeczkę. Po skończeniu ze sportem szukałem nowych wyzwań. W to świetnie wpasowało się aktorstwo. Miałem okazję poznać kogoś, kto grał u Patryka Vegi. Zaproponował mnie do castingu, który odbywał się w Warszawie. Pojechałem tam, wygrałem go i w ten sposób zagrałem w pierwszym filmie. Potem propozycji castingowych pojawiało się coraz więcej i kolejny raz musiałem być cierpliwy, ponieważ nie jestem zawodowym aktorem, a dostanie roli bez wykształcenia nie jest łatwe. Mimo to miałem okazję zagrać główną rolę w serialu Demaskator, gdzie wcieliłem się w postać Adama Szweda, a oprócz tego do dnia dzisiejszego wystąpiłem w kilkudziesięciu filmach i serialach. Jeśli chodzi o plany na przyszłość, to na horyzoncie pojawiają się jakieś produkcje, ale w świecie filmu zawsze się mówi: dopóki nie postawię nogi na planie, to nie mówię, że gram.
Poza prowadzeniem kilku biznesów odwiedza Pan również zakłady poprawcze. Powodem takiej inicjatywy było trudne dzieciństwo, gdzie wychowywała Pana jedynie mama, która musiała pracować na dwa etaty, aby utrzymać rodzinę?
Tak, chcę pokazywać młodym ludziom, że własną pracą można wiele osiągnąć w życiu, nawet mając nieciekawą przeszłość i problemy z prawem. W wielu przypadkach jest tak, że kiedy wchodzimy do takiego zakładu, to początkowo młodzi ludzie są nieufni, bo nie wiedzą, czego się spodziewać. Tym bardziej że jeździmy w takie miejsca w gronie kilku osób z różnych dyscyplin sportowych np. z: Arturem Siódmiakiem, Jakubem Wawrzyniakiem, Tomaszem Oświecińskim czy Patrykiem Zaborowskim. Jednak to zmienia się w momencie, kiedy opowiadamy im nasze historie, a szczególnie ja. Potem często podchodzą i przyznają, że przechodzili przez te same sytuacje. W ten sposób nawiązujemy zupełnie inne relacje.
Jednak ta relacja nie kończy się na wizycie w zakładzie?
Absolutnie nie! Mam z wieloma chłopakami i dziewczynami kontakt, kiedy już wychodzą z ośrodka. Do tego zapraszam ich na kurs trenerski w mojej szkole World Sport Adacemy, kiedy jeszcze są w ośrodkach, co myślę, jest dla nich wyróżnieniem za zachowanie oraz znakiem, że ktoś w nich wierzy. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby pokazać młodym ludziom, że pomimo tego, co zrobili i trudnej przeszłości, nie wszyscy ich skreślają.
Na obecnym etapie życia, o czym marzy Michał Karmowski?
O dwóch rzeczach. Jedną z nich jest dalszy rozwój firmy budowlanej, którą razem z żoną prowadzę od 2017. Na przestrzeni tych 8 lat zrealizowaliśmy kilka bardzo fajnych projektów, a w planach mamy poszerzenie działań o inne regiony Polski, bo do tej pory działaliśmy na rynku trójmiejskim. Do tego marzę o zagraniu większej roli, gdzie będę mógł pokazać, że pomimo braku aktorskiego wykształcenia potrafię w 100% wcielić się w kogoś, kim nie jestem. Ponadto jest jeszcze jedna rzecz, która jest moim marzeniem, a mianowicie płynne komunikowanie się w języku angielskim, bo chciałbym nagrywać podcasty w tym języku, a niestety akurat jego nauka przychodzi mi z nieco większym trudem niż inne rzeczy. Dlatego biorę codzienne lekcje po 30 minut, aby systematycznie i konsekwentnie go przyswajać.
Rozmawiał: Przemysław Schenk
fot. materiały prywatne