Na szkło jest miejsce w każdym wnętrzu. O trendach, innowacjach technologicznych oraz indywidualnym podejściu do każdego klienta opowiada Edyta Barańska – właścicielka Barańska Design, firmy zajmującej się od 20 lat projektowaniem i wytwarzaniem szklanych instalacji, mebli oraz przedmiotów.
Redakcja
2024-03-08
7 minut czytania
Na szkło jest miejsce w każdym wnętrzu. O trendach, innowacjach technologicznych oraz indywidualnym podejściu do każdego klienta opowiada Edyta Barańska – właścicielka Barańska Design, firmy zajmującej się od 20 lat projektowaniem i wytwarzaniem szklanych instalacji, mebli oraz przedmiotów.
Widząc Pani projekty, nie można się oprzeć literackim skojarzeniom: o „szklanych domach” i „pomnikach trwalszych niż ze spiżu”. Jak odniesie się Pani do tego?
Jesteśmy w stanie już bardzo wiele rzeczy zrobić ze szkła. Robiliśmy balustrady, okładziny ścienne, kafle. Tworzymy również lustra i blaty. Bardzo się cieszę, że hotele mają właściwie wpisaną w projekty konieczność pojawienia się sztuki. W lobby pojawiają się więc rzeźby, obrazy i oczywiście lampy. Ostatnia instalacja wzbudziła nawet zainteresowanie kierowników budowy, którzy pytali, za pomocą jakiej technologii powstała. Satysfakcjonujące dla nas jest, gdy przychodzi na przykład właściciel hotelu i mówi, że robi to wrażenie, spełnia tę funkcję „złapania oka” i przyciąga klienta.
Jak wygląda zdobywanie przez Panią klientów na projekty i instalacje?
To jest suma wielu sytuacji. Po pierwsze jestem już na rynku 25 lat. W tym roku firma obchodzi dwudziestolecie istnienia. Ciężko pracujemy na wizerunek i rozpoznawalność. Jeździmy na targi, w tym zagraniczne. Czynnie działamy w social mediach, żeby marka była rozpoznawalna. Muszę przyznać nieskromnie, że nie zabiegamy o realizacje projektów, nie wysyłamy swoich propozycji. Architekci widzą, że firma nie znika z rynku, że jest tu projektant i sami jesteśmy producentami. Nasi klienci cenią autentyczność. Gdy odwiedzają mnie w mojej pracowni, przyjeżdżając czasem z drugiego końca Polski, mogą zobaczyć, że ja to ja i że nasze produkty nie są sprowadzone z Chin. Często przyjmuję ich nawet w fartuchu i rękawiczkach. Podoba im się, że mogą uczestniczyć trochę w tym procesie, dotknąć materiału, zajrzeć do pieca. Zawsze robi to wrażenie, bo największy piec ma prawie 3 metry na 1,7 metra, zewnętrznie jeszcze około metra więcej. Często klienci przychodzą do mnie po lampę, a wychodzą z blatem do stołu, z obrazem na ścianę, i jeszcze z kinkietem. Bo jak zobaczą, jakie są możliwości, to dobierają te produkty.
Jak wygląda proces tworzenia indywidualnego projektu?
W większości architekci korzystają z naszej biblioteki, ale każdy projekt jest dopasowywany do indywidualnych potrzeb klienta. Staram się nie narzucać swoich wizji, jedynie doradzać. Moja siła jest w tym, że firma nie jest duża, za to elastyczna. Zmiana formy czy sposobu wykonania jest u nas łatwa. To odróżnia nas chociażby od chińskich producentów. Wzory są dopasowane do każdego wnętrza. Dzięki personalizacji klienci czują się wyróżnieni. Łatwo się sprzedaje rzeczy, do których jesteś przekonany. To cytat z komedii romantycznej, którą oglądałam z mężem i który idealnie oddaje filozofię naszej firmy. My właściwie nie sprzedajemy naszych rzeczy, tylko opowiadamy. Próbowaliśmy zatrudniać handlowców, ale to nie działało. Opowiadam o pracy i ludzie kupują tę pasję, to ich przekonuje.
Jak wygląda praca w firmie „od zaplecza”?
Praca ze szkłem jest bardzo wymagająca. Dzięki wykształceniu i doświadczeniu wiem jak rozmawiać z technologiem, jak przygotować rysunek. To też bardzo wysoki koszt. Warsztat kompletowałam dzięki pewnym zbiegom okoliczności. Pierwszy piec zakupili mi właściciele galerii z Niemiec. Mogłam go później spłacić, dlatego że pracowałam w norweskiej hucie. Później mąż pomógł w pozyskiwaniu funduszy unijnych. Wspiera mnie od strony menadżerskiej, w części związanej z promocją, sprzedażą, obsługą biura. Bez niego by się to wszystko nie udało. Ciężko jest ogarnąć jednej osobie, szczególnie jak jest artystą. Cieszę się też, bo córka dorosła na tyle, że wchodzi pomału do tej firmy, wdraża się. Więc firma jest taką typowo rodzinną pracownią.
Jak wygląda proces wytwarzania szklanych produktów?
To co rozwijam technologicznie, to w dużej mierze moje eksperymenty. Nie ma w Polsce opracowań dotyczących szkła fusingowego. Są jedynie materiały w języku angielskim i dotyczą raczej małych i cienkościennych przedmiotów. Jeżeli robię taflę stołu 2 na 1,5 metra o grubości 24mm, to wyłącznie dzięki moim eksperymentom ona może dolecieć w całości do Dubaju i nie pęknąć w tamtejszym upale. Jeżeli chodzi o barwienie szkła, to również trzeba eksperymentować. Barwniki to tlenki metali, reagują różnie na wypalanie. Nie tak łatwo je zdobyć, większość pozyskuję za granicą np. z Włoch, Niemiec czy Holandii. To oczywiście też wpływa na koszty kolorowych produktów.
Czy zdarzyło się Pani, że stworzonej wizji nie udało się przenieść w finalną realizację ze względów technologicznych?
Zdarzają mi się rzeczy, które w pierwszej fazie wydają się niemożliwe, ale później jak zastanawiam się nad obejściem trudności, to, co jest niemożliwe, zaczyna być możliwe. Przykładem może być rzeźba, którą robiliśmy na gdańskim lotnisku. Pierwsza wersja miała ważyć 3,5 tony. Okazało się to niezgodne z możliwościami fizycznymi przestrzeni. Zaczęłam szukać rozwiązania, tak by zachować formę i móc realizować ten projekt, ale żeby go „odchudzić”. Wymyśliłam inne ułożenie tafli szkła z zachowaniem między nimi dystansu oraz z zastosowaniem konstrukcji stalowej.
Jakie są aktualne trendy na rynku szklanych produktów?
Wydaje mi się, że teraz przyszły złote czasy szkła. Na zeszłorocznych targach w Mediolanie przekonałam się, że nie ma na rynku firmy, która by nie pokazywała szkła fusingowego. Mam wrażenie, że zasiałam to ziarenko, ono kiełkowało i stało się teraz szerokim trendem. Szkło wpisuje się w bardzo różne style. Może być glamour, czy ascetyczne. Ma połysk, jest transparentne, może mieć kolor. Jest inne wieczorem, inne w dzień. Z jednej strony jest wdzięcznym materiałem, z drugiej trudnym: twardym i kruchym. Ważnym elementem jest żyrandol, który już na wejściu robi efekt „wow”, bo jest w centralnym miejscu, a może mieć różnorodną formę i charakter: od prostego, po wyszukany.
Jakie są Pani plany na kolejne projekty?
Chciałabym zacząć teraz iść w kierunku bardziej artystycznym, nie tylko przemysłowym. Przyszedł ten moment, kiedy znów mogę sobie trochę poszaleć: robić obrazy szklane, płaskorzeźby. Cieszę się, że ludzie otwierają się też na kolory we wnętrzach. Tworzę też rzeźby-totemy, w które można wprowadzać światło. Nie ukrywam, że to jest fajne, bo każdy artysta, który musi się zmagać ze stroną logistyczną, produkcyjną czy menadżerską, chce wreszcie móc mieć trochę czasu dla siebie i popuścić trochę wodze fantazji. Żeby zrobić nie tylko coś dla chleba, dla ciała, ale też i dla duszy. Więc cieszę się, że taki moment nastąpił w moim życiu, bo to mi daje dużo radości.